Dzisiaj recenzja książki, którą pożyczyła mi kuzynka :)
Tytuł: ,,Ślady małych stóp na piasku"
Autor: Anne - Dauphine Julliand
Ilość stron: 227
Rok wydania: 2013
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Prawdziwa opowieść matki dla której najważniejsza jest miłość do swoich dzieci. Francuskie małżeństwo cieszy się rodzinnym szczęściem. Rodzice mają 4 letniego syna Gasparda i 2 letnią córeczkę Thais. Pewnego dnia, Anne zauważa, że na plaży dziewczynka nieznacznie powłóczy za sobą nóżką. Początkowo kobieta podejrzewa u dziecka lekkiego platfusa. Niestety, okazuje się, iż Thais cierpi na bardzo rzadką chorobę genetyczną: leukodystrofię metachromatyczną. Małej dziewczynki nie da się już uratować, krąży nad nią widmo śmierci. Jej rodzice starają się, aby każdy dzień dziecka, był tak piękny jak tylko możliwe. Thais powoli zaczyna tracić: wzrok, mowę, zdolność poruszania się... Tymczasem, Anne jest w kolejnej ciąży. Na świat przychodzi Azylis. Dziewczynka również jest chora, jednak istnieje dla niej szansa wyleczenia. Już po 8 dniach swoich narodzin, dziecko przechodzi chemioterapię i transfuzje krwi. Do pewnego momentu, Azylis wygrywa walkę z niewidzialnym wrogiem niszczącym jej organizm, jednak kiedy dziewczynka kończy roczek - choroba powraca.
Książkę przeczytałam bardzo szybko. Towarzyszyło mi ściśnięte gardło i szybsze bicie serca. Byłam wzruszona, ale nie zalewałam się łzami. Imponowała mi siła francuskiego małżeństwa. Słowa napisane przez Anne miały tajemniczą moc nadziei na lepsze jutro. Nie mniej jednak, poznawanie cierpienia umierających dzieci było przerażającym doświadczeniem. Thais i Azylis spędziły większość swojego życia w szpitalach, podłączone do maszyn, miały jednak szczęście spotkać na swojej drodze kochających rodziców i przyjaciół. Szczerze podziwiam zachowanie Gasparda, który mając 4 latka, musiał stać się już dorosłym chłopcem. Dobrze rozumiał sytuację rodzinną, dzielnie tłumaczył w szkole, czym objawia się choroba jego wspaniałych sióstr.
Anne i Loic mieli szczęście mieszkać w Paryżu. Małżeństwu nie brakowało pieniędzy, poza tym ich podopieczni dostali od państwa wspaniałą opiekę. Lekarze, pielęgniarki, sanitariusze byli zawsze mili, do domu przychodziła pomoc z zewnątrz pod postacią wspaniałomyślnych rehabilitantów i wolontariuszy. Fundacje zorganizowały nawet dla Franzuzów wyjazd na wakacje, użyczyły karetki. Cierpienie dzieci było ograniczone do minimalnego poziomu. Jakie warunki do przetrwania miałaby ta rodzina, gdyby urodziła się w Polsce? Nie ma się co oszukiwać - beznadziejne.
Z zainteresowaniem wystukałam nazwisko familii w Internecie, byłam ciekawa jak potoczyły się losy bohaterów. Przyznam, że po przeczytaniu kilku informacji, bardzo się zdziwiłam. Autorka lektury zdecydowała się z mężem na kolejne dziecko. Na świat przyszedł chłopiec. Szanuję małżeństwo za ich odwagę, jednakże chęć posiadania nowego potomka - trochę wytrąciła mnie z równowagi. Francuzi mieli przecież zdrowego Gasparda, postanowili jednak znowu zaryzykować, Anne urodziła syna. Czy warto było narażać życie następnego dziecka? Starszy chłopiec potrzebował miłości rodziców, którzy większość swojego czasu dzielili pomiędzy chore dziewczynki. Jego ledwo co odzyskane poczucie bezpieczeństwa, ponownie zostało zagrożone. Wiem jednak, że wiele rodzin jest bardzo religijnych i pokładają swoją ufność w Bogu, więc gratuluję im odwagi.
Książka wydawnictwa Św. Wojciecha charakteryzuje się dużą czcionką i krótkimi rozdziałami. Podoba mi się również piękna okładka. Na zawsze w pamięci pozostanie mi motto lektury ,,Kiedy nie można dodać dni do swojego życia, trzeba dodać życia swoim dniom". Moja ocena to 10/10.