piątek, 12 lutego 2016

Wycieczkowo 34 - Inowrocław

Hej!
        W końcu nadszedł najwyższy czas na bardzo zaległą relację z wycieczki do Inowrocławia :D W październiku dziewczęta z bloga http://www.sisters92.pl/ zaprosiły mnie do siebie do Torunia! Postanowiłyśmy spotkać się w Inowrocławiu i najpierw zwiedzić znane miasteczko uzdrowiskowe. Bardzo serdecznie dziękuję Martynie i Paulinie za wspólne towarzystwo ^^ Pogoda była naprawdę wymarzona, a kolorowy, jesienny klimat wniósł w nasze serca dawkę pozytywnej energii!   
        O 7.10 wyruszyłam z Wrocławia pociągiem i za niecałe 4 h byłam już u celu. Pierwszy raz stanęłam na ziemi Kujawsko - Pomorskiej :)  

Inowrocław jest 5 co do wielkości miastem w województwie. Pierwsza wzmianka o miejscowości pochodzi z 1185 r. Według istniejących danych, obowiązywały wówczas następujące nazwy:
1) ,,Novo Wladislaw" - powstała prawdopodobnie ze względu na szacunek dla Władysława Hermana, 
2) ,,Nowy Włocławek" - bowiem miasteczko założyli mieszkańcy Włocławka uciekający przed powodzią, którzy osiedlili się na terytorium dzisiejszego Inowrocławia. 

Miasto miało szansę na szybki rozwój dzięki położonej w okolicy warzelni soli. Badania naukowe potwierdziły, że jest ona najstarszą - odkrytą na ziemiach Polski! Inowrocław szczyci się bogatymi złożami soli kamiennej. Uzyskał tytuł uzdrowiska, każdego roku odwiedza go mnóstwo turystów goszczących często w nowoczesnych sanatoriach. 


Miasteczko określane jest jako jedno z najlepszych w kraju ośrodków leczenia chorób układu oddechowego. Chlubą Inowrocławia jest uzdrowiskowy Park Solankowy (85 hektarowy). Popularne są w nim przepiękne, kolorowe dywany ułożone z kwiatów.


Na terenie parku znajduje się ławeczka generała Sikorskiego:


W pobliżu można zauważyć kolejną atrakcję - Muszlę Koncertową zbudowaną w 1920 r. W sezonie letnim na scenie odbywa się mnóstwo koncertów i imprez artystycznych.


Koniecznie należy wspomnieć o pomniku Zygmunta Wilkońskiego. Monument wzniesiono w 1937 r., lecz hitlerowcy szybko go zburzyli. W 1956 r. kamień z podobizną doktora praw odbudowano. Mężczyzna studiował we Wrocławiu, Berlinie i Heidelbergu. Następnie pracował w sądzie, a dalsze życie poświęcił rolnictwu. Podejmował się przedsięwzięć nowatorskich np. zamienił głęboką orkę na pług parowy. Wilkoński znany był także w dziedzinie ekonomii. Dbał o rozwój Inowrocławia, chętnie angażował się w działalność społeczną. Zaapelował o utworzenie w mieście młyna parowego, który miał zaopatrywać tubylców w mąkę i dawać mieszkańcom pracę. Mężczyzna założył inowrocławskie solanki, co znacznie podniosło prestiż miasteczka.


Park Solankowy naprawdę skradł moje serce, z przyjemnością dreptałam uzdrowiskowymi alejkami, podziwiając piękno natury.



Spacerując zdrowotnym szlakiem można przystanąć na chwilę przy radośnie tryskającej fontannie... albo


 sfotografować się na tle palemki, aby chociaż na moment poczuć atmosferę Ciepłych Krajów :)


Niesamowite wrażenie zrobił na mnie deptak, gdzie każde drzewko posadzone zostało przez sławną osobę z Polski bądź z zagranicy.


Wszystkie tablice informują turystę o danym opiekunie roślin, wśród nich znalazł się m.in.:


Z niedowierzaniem za pomnikiem wiewiórki ujrzałam...


prawdziwego rudzielca! Wiewióreczka skakała po liściach z prawdziwą gracją ^^


Pijalnia wód charakteryzowała się darmowym wejściem do palmiarni.


Wnętrze faktycznie przypomniało tropiki i nie tylko ze względu na temperaturę lecz także poprzez zieloną florę.


Zabawnym akcentem okazała się być również ławeczka - no właśnie... z kim? Napis głosi, że ,,Teściowa nam gdzieś przepadła, jest szansa, że w pijalni zasiadła" :D


Żwawym krokiem zbliżałam się z dziewczynami w kierunku tężni solnych. Inowrocławska budowla jest drugą, co do wielkości w naszym kraju, natomiast pod względem chronologicznym powstała jako trzecia. Pierwszą w Polsce tężnię wzniesiono w Ciechocinku w 1836 r. Miała służyć jedynie do pozyskiwania soli z solanki, ale okazało się, że wytwarzający się podczas procesu aerozol ma działanie lecznicze. Kolejną tężnię wybudowano w Konstancinie - Jeziornej.


Inowrocławską tężnię otworzono w 2001 r. Jej działanie jest następujące: solanka pompuje się na najwyższy poziom konstrukcji, po czym spływa na dół gałązkami tarniny (ulegając odparowaniu). Aerozol działa profilaktycznie i pomaga w leczeniu schorzeń układu oddechowego, chorób tarczycy, alergii skórnej, obniża poziom ciśnienia we krwi.


Budowla ma kształt dwóch połączonych ze sobą wieloboków, mierzy 9 m. wysokości i 300 m. długości. Na całej długości znajduje się taras widokowy. Wstęp do tężni jest bezpłatny, lecz chcąc wejść na wysokości należy uiścić opłatę - 5 zł.


Przebywanie w okolicy tężni pomoże nabrać sił osobom wyczerpanym. Ponadto, zaleca się tutaj także 30minutowy spacer ludziom zdrowym, gdyż wdychanie powietrza przesyconego minerałami wzmacnia organizm, poprawia odporność i zabezpiecza przed chorobami.


Symbolem miasta są średniowieczni studenci. Metrowi chłopcy odlani z brązu mają przypominać turystom, że Inowrocław był dawniej potężnym ośrodkiem średniowiecznym. Żaczkowie są super! :)



Bardzo spodobał mi się czysty i zadbany inowrocławski rynek.



Oczywiście musiałam podążyć śladem zabytkowego tramwaju!


Niewątpliwym inowrocławskim zabytkiem jest Kościół św. Krzyża wybudowany w stylu neoromańskim w latach 1861-1863.


Jednak najważniejszym obiektem sakralnym, jakim może się pochwalić miasto, jest Kościół Imienia Najświętszej Maryi Panny - to jedna z najstarszych budowli na Kujawach. Powstanie budynku szacuje się na XII w. Od 2008 r. świątynia nosi tytuł bazyliki mniejszej.


Na ścianach zachowały się płaskorzeźby - groteskowe maski ludzkie i diabelskie, które miały ochraniać miejsce święte przed złymi duchami.


A obok kościoła usytuowany został pomnik powstańców poległych w walkach o Inowrocław. ,,Czyn i krew ludu zrodziły wolność Ziemi Kujawskiej".


We wsi Szymborze (od 1934 r. jest to dzielnica Inowrocławia) urodził się słynny polski poeta - Jan Kasprowicz. Mężczyzna uczęszczał do inowrocławskiego gimnazjum, później opuścił miasteczko, ale często do niego wracał.


Nie dziwi fakt, że miejskie muzeum nosi imię narodowego artysty. Obiekt można zwiedzać od wtorku do niedzieli. Bilet (normalny) kosztuje 12 zł. Siedziba muzeum mieści się w dawnym pałacu mieszczańskim wzniesionym w 1896 r. dla żydowskiego przedsiębiorcy (jednego z najbogatszych inowrocławian) Bernharda i jego rodziny. W czasie II wojny światowej budynek przekształcono na szpital dla niemieckich żołnierzy, później pełnił funkcję kamienicy czynszowej zamieszkałej przez 12 rodzin. Z oryginalnego wyposażenia ocalała jedynie klatka schodowa z witrażem.


        Inowrocław to jedno z najstarszych polskich miast. W czasach starożytnych wiódł tędy szlak bursztynowy. Warto pamiętać, że na terytorium miasteczka odbywały się procesy polsko - krzyżackie. Z tym miejscem związani byli Władysław Łokietek i Kazimierz Wielki. 
       Król Władysław Jagiełło prowadził Wielką Wojnę z Zakonem Krzyżackim w 1410 r. z inowrocławskiego zamku. Królowa Jadwiga jest patronką miasta (jej pomnik stoi na rynku). Inowrocławska legenda mówi, że w czasie rokowań polsko - krzyżackich prowadzonych w kościele, żona Władysława Jagiełły przepowiedziała wielkiemu mistrzowi Konradowi von Jungingen klęskę i wojnę ,,Jeszcze póki żyję, Bóg wzdraga się was ukarać za wszystkie popełnione zbrodnie, jednak po mojej śmierci Bóg dłonią mego męża króla Władysława was ukarze i będzie to cios śmiertelny". W muzeum poświęcono oczywiście kilka obiektów patronce miasta.


Pierwszy muzealny pokój dotyczył prac malarskich Ryszarda Barczaka - to wystawa czasowa.


Kolejna wystawa czasowa oddana została absolwentce inowrocławskiego liceum. Ikony ocalałe to prace Anny Marii Jankowiak - Markiewicz, która ukończyła studia z zakresu malarstwa. Pasją kobiety jest przedstawianie Chrystusa, Maryi i świętych w formie ikon.


W muzeum mogłam się przyjrzeć znalezionym obiektom z okresu żelaza...


czy obejrzeć wykopaliska z XVI - XVIII w.


Jedną z wystaw stałych dedykowano życiu i twórczości Jana Kasprowicza.


Kolejny gabinet należał do Stanisława Szenica - pisarza, absolwenta inowrocławskiego gimnazjum.  


Następne pomieszczenie powstało ku czci Stanisława Przybyszewskiego - nowelisty okresu Młodej Polski. Pisarz w Inowrocławiu wziął ślub. 


Schodząc do podziemi przyjemnie poznać dzieje miasta związaną z solą. W okresie dwudziestolecia międzywojennego w Inowrocławiu zmagano się z trudną sytuacją gospodarczą, szokujący był wzrost bezrobocia, często dochodziło do strajków i głodówek. Pomimo trudności gospodarczo - społecznych miasteczko szybko się rozwijało. Uruchomiono szyby Kopalni Soli, które postanowiono zamknąć po 60 latach funkcjonowania w 1986 r. W pomieszczeniu znajduje się imitacja wnętrza kopalni.


Każdy gość odwiedzający muzeum na pamiątkę dostaje zdrowotną sól, która jonizuje powietrze. Jest szansa otrzymania kilku sztuk dla rodziny i znajomych. 

Zachęcam wszystkich do odwiedzenia malowniczego i skrywającego niesamowitą historię miasteczka. Mnie Inowrocław zachwycił, jest to jedno z piękniejszych uzdrowisk jakie widziałam. Pozdrawiam Martynę i Paulinę! CDN :)

Polecam album ,,Ino" Grzegorza Turnaua, piosenkarz śpiewa o swoim przywiązaniu do regionu. Niesamowity, ciepły utwór z przepięknym tekstem o Inowrocławiu to ,,In Novo Wladislav"!

wtorek, 1 grudnia 2015

Papierowe miasta

Siemano! Hmm, no i nastał grudzień. Nie lubię tego miesiąca, bowiem zbliżają się moje urodziny i kolejne straszne bożonarodzeniowe święta - wszak magia radości już dawno gdzieś zniknęła. Mam nadzieję, że w grudniu będę bardziej aktywna w blogosferze, ostatnio nie miałam siły i chęci ani weny na pisanie ;/
Dzisiejszym tematem dnia post książkowo-filmowy.





    Tytuł: ,,Papierowe miasta"
    Autor: John Green
    Okładka: miękka
    Ilość stron: 400
    Rok wydania: 2010









Fabuła:
          Quentin jest nieśmiałym nastolatkiem, który niedługo skończy szkołę. Chłopiec ma 2 przyjaciół, na których może polegać i wyluzowanych rodziców - zawsze wspierających syna. Niestety, główny bohater od dzieciństwa kocha swoją koleżankę z sąsiedztwa, jednak dziewczyna nie odwzajemnia jego uczuć. Niespodziewanie, Margo zakrada się do Quentina w nocy i zaprasza go na szaloną wyprawę po mieście. Nastolatek jest bardzo szczęśliwy i już planuje wspólną przyszłość z miłością życia, jednak okazuje się, że jego obiekt uczuć nagle znika. Dziewczyna ucieka z domu i zostawia Quentinowi kilka wskazówek, które mają mu pomóc odnaleźć sąsiadkę. Czy Quentin zdoła rozwiązać tajemnicze zagadki? Czym tak naprawdę są papierowe miasta? Jaka jest prawdziwa Margo?

           Do tej pory przeczytałam 3 książki Greena. ,,Gwiazd naszych wina" nie skradła mojego serca, ,,W śnieżną noc" i ,,Will Grayson, Will Grayson" podobały mi się jeszcze mniej. Jak było z ,,Papierowymi miastami"?
           Przyznam, że do lektury przekonały mnie pozytywne recenzje egzemplarza na blogach oraz szum wokół ekranizacji. Zachęcona postanowiłam dać szansę kolejnej książce Greena. Mogę stwierdzić, że żałuję zmarnowanego czasu, już dawno nie czytałam takiego badziewia!
           ,,Papierowe miasta" rozpoczęły się nudą, po 100 stronach dalej nic się nie działo, wręcz przeciwnie tempo akcji nawet spowalniało. Kartkowałam lekturę dalej, zero napięcia, same bzdury. Odłożyłam powieść, aby wrócić do niej po kilku tygodniach z większym zapałem. Niestety, z każdą kolejną stroną było coraz gorzej, główni bohaterowie szalenie mnie denerwowali. Margo - rozpuszczona nastolatka, która miała w życiu chyba za dobrze, postanowiła szukać siebie na drugim końcu kraju, ale okazało się, że tam też nie odnalazła własnego ja. Quentin z klapkami na oczach myślał, że kochał sąsiadkę do szaleństwa, okazało się, że wcale jej nie znał, a wielbił jedynie wyobrażenie o niej. Tak więc przegapił najważniejsze wydarzenie w swoim dotychczasowym życiu, aby jechać setki kilometrów na północ i potrzymać  ukochaną przez chwilę za rękę. Margo - indywidualność, chodząca własnymi drogami, miała wszystkich gdzieś, liczyła się jedynie ona sama, typowy pępek świata. Quentin - szkolny sztywniak szukał swojej miłości analizując ślady, jakie pozostawiła mu koleżanka. Czy na płycie w gramofonie są jakies tropy? A może nastolatka ułożyła okruszki chleba w pewien symbol? Wszak Margo podczas ostatniej ucieczki zestawiła płatki w śniadaniowej misce w kształt literki i wszyscy mieli się domyśleć, do którego miasta wyruszyła. Takiego szajsu w książce jest więcej. Dziewczyna nie szanowała swoich bliskich, dla mnie była zwykła wariatką bądź pozerką z idiotycznymi pomysłami - jak np. zakradanie się do domu/aut znajomych i wrzucanie im ryb! Quentin był na każde jej skinienie jak mały piesek! Żal...
             Im dalej w głąb książki, tym więcej było bredni. Przez większość powieści główny bohater szukał w Internecie bądź w pobliskich miejscach tropu zaginionej. Margo ciągle mówiła o papierowych miastach, nienawidziła ich. Okazało się, że wkręciła sobie tylko, że Orlando jest nijakie, końcowe wnioski doprowadziły ją do ważnych refleksji... to nie miasta są papierowe, lecz ludzie :D Takich pseudointelektualnych nonsensów było mnóstwo. 
             Myślę, że Green oszukuje swoich fanów, wciskając im do rąk prawdziwe gnioty i przekonując, że są one naładowane metaforami, prawdami o życiu, mądrościami (tam gdzie ich nie ma). Szukając przenośni w treściach, można je przecież znaleźć wszędzie, nawet w instrukcji obsługi gaśnicy. Chętnie przytoczę kilka cytatów ze wspaniałej książki dla młodzieży. Zdania tego typu naprawdę budziły moją irytację: ,,No i twoja mama. Stary, widziałem jak cię całowała w policzek dziś rano i daruj mi, ale przysięgam na Boga, pomyślałem sobie: Rany, chciałbym być na miejscu Q. A do tego chciałbym, żeby moje policzki miały penisy" czy ,,Lepiej, żebyś zadzwonił, żeby mi powiedzieć, że masz u siebie jedenaście nagich króliś, domagających się tego Wyjątkowego Uczucia, które może im dać wyłącznie Wielki Tatko Ben" bądź ,,Zatrąb, jeśli jedziesz na bal z najprawdziwszą królisią Lacey Pemberton! Trąb, dziecino, trąb!" itd, itp. Serio owe zwroty kogoś śmieszą? Naprawdę taki płytki język jest dzisiaj modny wśród nastolatków?
            W książce podobały mi się jedynie postaci drugoplanowe: przyjaciele Quentina: Ben i Radar. Lektura przypomniała mi jak ważni są bliscy kumple. Nie można ich jednak zmieniać, należy zaakceptować z wszystkimi zaletami i wadami, a wówczas, zawsze można na nich liczyć, nawet w najbardziej awaryjnych sytuacjach. Niestety, cała pozostała treść powieści mnie zawiodła. Ciapowaty, zaślepiony Quentin, sfochana panienka Margo i bzdurne sytuacje typu: Becca podczas imprezy w swoim domu obraziła Lacey, a ta zamiast opuścić chałupę, postanowiła resztę wieczoru przesiedzieć w wannie u wstrętnej koleżanki rozpaczając nad swoim beznadziejnym życiem. Niestety, książka robi z mózgu wodę, nie polecam. Moja ocena: 3/10.

Lektura bierze udział w wyzwaniu: CZYTAM ZEKRANIZOWANE POWIEŚCI

poniedziałek, 16 listopada 2015

Tanzania

Siemanko!
Dzisiaj recenzja następnej lektury polskiej podróżniczki




   Tytuł: ,,Tanzania" (mini seria ,,Kobieta na krańcu świata")
   Autor: Martyna Wojciechowska
   Okładka: miękka
   Ilość stron: 126
   Rok wydania: 2012










         Wojciechowska w swojej kolejnej książce zabrała czytelników do Tanzanii. To kraj pełen kontrastów. Afrykańskie państwo (obok Kostaryki) dba o ochronę środowiska najbardziej na świecie! Społeczeństwo pilnuje, aby ciągle powstawały nowe parki narodowe, które zajmują już 25 % całego terytorium. Mieszkańcy wierzą, że natura będzie w przyszłości cenniejsza od złota czy ropy naftowej. Tanzania posiada najpiękniejsze cuda przyrodnicze: jezioro Wiktorii (najdłuższe na kuli ziemskiej), jezioro Tanganikę, najwyższy afrykański szczyt: Kilimandżaro (przynoszący rocznie 6 mln. dolarów zysku), Ngorongoro (wulkan wygasły 250 tys. lat temu), Zanzibar (wyspę korzenną) i fantastyczne rezerwaty przyrody, po których biegają dzikie zwierzęta. Tanzańczycy są 3 co do wielkości eksporterem złota i kawy w Afryce. Turyści z całego świata przyjeżdżają do tego niesamowitego kraju, aby poczuć się prawdziwie wolnym człowiekiem, zobaczyć wymarzone miejsca, odkryć prehistorię ludzkości, bowiem to w Tanzanii znaleziono ślady pierwszego człowieka. Niestety, wschodnioafrykańskie państwo należy do najbiedniejszych na kuli ziemskiej. 50 % społeczeństwa żyje za mniej niż 1.5 dolara dziennie.
         Kobiety w Tanzanii są bardzo często prześladowane przez płeć przeciwną. Dziewczynki zostają obrzezane (pomimo zakazów rządowych) i nawet już jako 12letnie mają rozkaz poślubienia dużo starszych mężczyzn. Wyznacznikiem prestiżu kobiety jest ilość urodzonych przez nią dzieci. Mężowie są poligamistami i mogą mieć kilka partnerek (każda z nich powinna dać małżonkowi dużo potomków). Dziewczyny bardzo ciężko pracują: dźwigają na głowach worki z cementem, w rękach trzymają wiadra wody, na plecach zawinięte w chustach niemowlęta.. a mężczyźni pilnują porządku. Trudno dziewczętom skończyć studia i zrobić kariery, wszak ich życia zaprogramowane są jako matek pilnujących ogniska domowego. Muszą też sprzątać, gotować czy remontować dom.
          Bohaterką książki Wojciechowskiej jest 29letnia Nayioma Rae. Kobieta jest kapitanem samolotu. Zazwyczaj to panowie siadają za sterami pojazdów powietrznych, więc widok dziewczyny w mundurze budzi szacunek. Rae uwielbia latać, jest dumna z tego, że może za darmo cieszyć się genialnymi widokami, za które turyści płacą ogromne pieniądze. Pilotka kocha swoją pracę, zawsze jest punktualna i serdeczna dla klientów. Coraz więcej obcokrajowców przybywa do Afryki, aby zostać kapitanem samolotu. Amerykanie czy Europejczycy na Czarnym Lądzie szybciej zdobywają doświadczenie połączone z bliskim kontaktem z piękną naturą. Oczywiście wypadki powietrzne zdarzają się, jednak to samochody są najczęstszą przyczyną tragedii.
            W lekturze zachwycałam się niesamowitymi zdjęciami i informacjami o Tanzanii. Dowiedziałam się wielu ciekawostek o sławnych pilotach, m.in. o Amelii Earhart, która zaginęła w 1932 r. podczas lotu na Atlantykiem. Przyznam jednak, że ta książka była najsłabszą z całej serii przeze mnie przeczytanych dzieł. Brakowało mi dokładniejszej historii kraju do lat współczesnych (zawsze autorka umieszczała podstawowe fakty w pigułce). Kilka faktów uznałam za niepotrzebne lub zbyt szczegółowo opisane np. o różnicy półkul mózgowych damskich od męskich. Moja ocena 6/10.

P.S. Ostatnio strasznie brakuje mi wolnego czasu, przez ostatni tydzień przyjeżdżałam do domu w zasadzie tylko spać... Mam jednak nadzieję, że w ciągu najbliższych dni nadrobię zaległości na Waszych blogach :) Miłego dnia!

środa, 4 listopada 2015

Wycieczkowo 33 - Jedlina Zdrój

Hej!
Początkiem jesieni miałam przyjemność zwiedzić malowniczą Jedlinę Zdrój. Miasteczko położone jest na Dolnym Śląsku nieopodal Wałbrzycha.


W XVI w. odkryto w osadzie złoża wody mineralnej. 100 lat później uznano ją oficjalnie za leczniczą, rozpoczęto proces wznoszenia pierwszych budynków wokół słynnego źródełka. Teren ten nazwano Placem Zdrojowym.


Pierwotna nazwa Jedliny Zdrój to Charlottenbrunn. Johann Christoph von Seherr – Thoss (baron Rzeszy i feldmarszałek armii austriackiej) założył uzdrowisko, które zatytułował na cześć swojej żony Charlotty Maximiliany von Puckler. Kurort zyskał popularność na całym Śląsku. Miejscowość zaczęła szybko się rozrastać, pracę można było otrzymać w prężnie rozwijających się dziedzinach tkackich i sukienniczych. W 1768 r. Jedlina Zdrój uhonorowana została prawami miejskimi. Po śmierci męża Charlotta zarządzała ogromnym majątkiem. To dzięki niej miasto zawdzięcza mnóstwo inwestycji. 


Po II wojnie światowej zaprzestano eksploatacji wód leczniczych. Dopiero w 2003 r. dokonano ponownego odwiertu dawnych źródeł, a 3 lata później przebudowano pawilon pijalni wody mineralnej. Władze zmodernizowały również historyczny Uzdrowiskowy Szlak Turystyczno – Rekreacyjny.


Wnętrze Pijalni Wód Mineralnych Charlotta:


Miasto jest bardzo zielone. Ku zaskoczeniu spotkałam też konika :)


O Jedlinie Zdrój mówi się, że jest to miasteczko usytuowane w centrum parków. Idąc uzdrowiskowym szlakiem ujrzałam Grotę Maryjną. Została ona wybudowana w 1874 r. ze skał wulkanicznych (pochodzących prawdopodobnie z Włoch, z okolic Wezuwiusza). W XX w. umieszczono w niej figurkę Matki Bożej.


Z zachwytem dreptałam ścieżkami Parku Bukowego.



Turyści mogą poprawić swoją kondycję korzystając z siłowni plenerowej (ustawionej obok różanej alejki).


Warto pooddychać świeżym powietrzem w Mniszym Lesie, którego pochodzenie ma podłoże religijne związane z pobliskim Klasztorzyskiem (szczytem Gór Czarnych).



Polana Słoneczna - specjalne miejsce do zażywania kąpieli słonecznych:


W lesie znajduje się także kilka tablic kamiennych z wersetami z Biblii i starochrześcijańskimi symbolami.




Przy ul. Piastowskiej można zauważyć kościół ewangelicki z XIX w. Budynek jeszcze kilkanaście lat temu był ruiną. Serce się raduje, gdy takie zabytki udaje się odremontować.


Drugi Kościół w Jedlinie Zdroju (pw. Świętej Trójcy) został zbudowany w 1937 r.


Natomiast przy Obelisku Miejskim stoi kolejna ciekawa ławeczka, tym razem z Józefem Piłsudskim.


Nieopodal pomnika usytuowano interesującą fontannę.


Najważniejszą jednak atrakcją miasteczka jest pałac w Jedlince (dzielnicy Jedliny Zdrój). Pierwsze wzmianki o zabytku pochodzą z XIII w., kiedy to właścicielem budynku był książę jaworsko-świdnicki Bolki I Surowy. Władca dążył do rozwoju gospodarczego swoich posiadłości, wybudował cały łańcuch zamków w Sudetach. Warownia w Jedlince weszła w skład majątku Grodno w Zagórzu Śląskim. 


          W następnych latach obiekt często zmieniał właścicieli. W XVIII w. nabył go Hans Christoph baron von Seher - Thoss wraz z małżonką Charlottą. Barokowy dwór uległ przebudowie. Ostatnim jego prywatnym posiadaczem był Gustaw Boehm. 
         Podczas II wojny światowej mieściło się w nim biuro projektowe nazistowskiej Organizacji Todt. Wraz z nadejściem Armii Czerwonej, Niemcy otrzymali rozkazy otrucia pracowników pałacu. Przeżył jeden mężczyzna, który zaobserwował dziwne zachowania kolegów i zorientował się, że huczna uczta była wielkim oszustwem. Świadek postanowił udawać, że pije wino i zainscenizował swoją śmierć - upadając na podłogę. 
           Rosjanie przejęli zabytek i urządzili w nim dom uciech. Niestety, lata 70/80 okazały się być dla pałacu tragedią, bowiem udostępniono go PGR-owi i budynek stał się miejscem, gdzie m.in. składowano siano. Na szczęście ruinę zakupił prywatny biznesmen, który otworzył dla turystów hotel. Postanowił również zainwestować pieniądze w pałac i od 2004 r. w obiekcie trwają prace remontowe. Zabytek można zwiedzić z przewodnikiem. Bilet kosztuje 10 zł. Sukcesywnie odnawiane są kolejne sale.


Zainteresowani zapraszani są do pomieszczenia, w którym mogą obejrzeć dwa krótkie filmy o historii pałacu. Następnie przewodnik opowiada ciekawostki o przeszłości obiektu i pokazuje zdjęcia z dawnych lat.


Interesującym pomieszczeniem jest Komnata Heraldyczna. Można tu podziwiać wyposażenie z XIX w. z oryginalnie zachowaną podłogą i bogato zdobionym sztukaterią sufitem. Nazwa pokoju wskazuje na zachowany zbiór herbów i genealogii.


Kolejny pokój to Sala Gustawa Boehma. Poświęcono ją ostatniemu właścicielowi majątku. Mężczyzna zarządzał pałacem przez kilkadziesiąt lat. Komnatę uroczyście otworzył bratanek Gustawa - Günter Boehm. W pomieszczeniu znajdują się pamiątki należące do tej rodziny.


Następna zwiedzana sala nawiązuje do Organizacji Todt, która w czasie wojny adaptowała pałac. W budynku realizowano wówczas tajemnicze przedsięwzięcia i plany dotyczące projektu Riese - podziemnego miasta Hitlera.


Ogromne wrażenie zrobiła na mnie Sala Balowa. Chciałabym przenieść się w czasie, aby móc zobaczyć na żywo odbywające się tam radosne imprezy ^^


A o to schody, którymi dawniej chodziła służba:


W Gipsotece specjaliści zajmują się ratowaniem części pałacowych.


     Obecny kształt budowli powstał z inicjatywy Carla Kristera (słynnego śląskiego przemysłowca i właściciela fabryki w Wałbrzychu). Biznes porcelanowy okazał się  być przepustką do bogactwa mężczyzny, swoją fortunę pomnażał on także dzięki posiadaniu kopalni: węgla, kaolinu, gipsu alabastrowego oraz tartaków i stolarni. Wielką karierę zawdzięczał Krister wypromowaniu własnej marki porcelany sygnowanej podobnym skrótem, co wyroby królewskiej manufaktury. Wytoczono mu proces sądowy, lecz przedsiębiorcy udało się go wygrać, a dodatkowo głośna afera wypromowała jego firmę. 
       Najczęściej pojawiały się na porcelanach motywy: kwiatów, śląskich zamków i krajobrazy. Produkty KPM były proste, nie miały wiele zdobień, ale malowano je niezwykle starannie. Poświęcano wyrobom wiele czasu, cechowała je efektowność wykonania. Krister przyczynił się do upowszechnienia porcelany, wcześniej kupowała ją jedynie elita, a dzięki nowej marce - stała się dostępna dla szerszego grona społeczeństwa. Mężczyzna angażował się w pomoc charytatywną dla uboższych rodzin w regionie, miał nawet swoją fundację. Niestety nie doczekał się potomka, więc wraz z żoną adoptowali sierotę, której przepisał prawie cały majątek. O pamięci Kristera świadczy w pałacu pokój z kolekcją jego porcelanowych produktów.


W Jedlince wieczorami błąkają się duchy. Historia głosi, że w 1834 r. pałac nabył Benjamin Rothenbach. Oskarżył on służącą o kradzież srebrnej łyżeczki. Dziewczyna poskarżyła się ojcu (weteranowi wojen napoleońskich). Mężczyzna pobiegł rozmówić się ze swoim panem, lecz wzburzony Rothenbach chwycił za broń i zastrzelił gościa. Po tym wydarzeniu, tłumy rozgniewanych ludzi ruszyły na zamek, ale właściciel zabytku nieoczekiwanie znikł. Jego martwe ciało odnaleziono na strychu po kilku dniach poszukiwań. Prawdopodobnie mężczyzna popełnił samobójstwo. Duch Rothenbacha często odwiedza pałac. Inni świadkowie twierdzą, że po komnatach błąka się kobieta - Charlotta Maximiliana von Pueckler.


Przed pałacem stoi interesująca atrakcja: zrekonstruowany słynny czerwony samolot Manfreda von Richthofena (mieszkańca pobliskiej Świdnicy) - niemieckiego lotnika, największego asa myśliwskiego okresu I wojny światowej. Każdy turysta ma możliwość zapoznania się również z informacjami na temat życiorysu sławnego Czerwonego Barona.


Polecam wycieczkę do Jedliny Zdroju. To miasteczko jest niewątpliwie warte odwiedzenia :)