wtorek, 28 października 2014

Wyspa na prerii

Siemanko!
Ostatnio udało mi się upolować po promocyjnej cenie w Biedronce najnowszą książkę Cejrowskiego. Zapraszam na moją recenzję :)




    Tytuł: ,,Wyspa na prerii"
    Autor: Wojciech Cejrowski
    Okładka: twarda
    Rok wydania: 2014
    Ilość stron: 296










        Irytują mnie polityczne, religijne poglądy Cejrowskiego, jednak opowiadać o innych krajach on potrafi wspaniale. Z zainteresowaniem oglądam zazwyczaj program ,,Boso przez świat" i po książki sięgam z prawdziwą ciekawością. Podróżnik ma lekki dar pisania, jego anegdoty bawią, zdumiewają a czasem irytują.

      Lektura została pięknie wydana. Świetnym pomysłem było chwilowe zmienianie druku, pogrubianie ważnych informacji, wstawianie wiadomości historycznych, geograficznych. Z radością oglądałam piękne zdjęcia, żałuję, że Cejrowski jest jedynie na jednym z nich (w dodatku na miniaturce), pozostałe fotki przedstawiają głównie naturę i kowbojów. 
        Książkę czyta się bardzo szybko, autor tym razem nie opisuje życia Indian, lecz prezentuje swój domek w USA. Ponad 20 lat temu, kiedy Cejrowski był jeszcze studentem, postanowił on spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i pracować na prerii. Wielkie Ranczo - odzwierciedlenie filmowych westernów pasjonowało go od zawsze, więc chętnie pomagał gospodarzom przy różnych robotach, dzięki czemu mógł zobaczyć jak wygląda Dziki Zachód od wewnątrz. Właściciel ziemi postanowił dać pomocnikowi w prezencie kawałek pola z drewnianym domem na pagórku. Cejrowski nie chciał zgodzić się na tak niesprawiedliwy układ, więc rolnik zaproponował mu uczciwą grę w karty. Podróżnik ostatecznie wygrał swój plac, ale honor kazał mu zapłacić za nową nieruchomość. Gospodarz zgodził się na... 200 dolarów. Cejrowski wyciągnął wyznaczoną kwotę pieniężną i stał się oficjalnym nabywcą domu. 
        Autor postanowił wrócić do swojej posiadłości po wielu latach. Nie spodziewał się, że jego domek wciąż będzie na niego czekał. Zainwestował w mieszkanko niewielkie pieniądze i od tej pory często wyjeżdża do Arizony na dłuższe wakacje.

        Cejrowski opisuje codzienne życie kowbojów, którzy mieszkają w małej miejscowości, gdzie przez większą część roku panują upały, a w powietrzu unosi się drapiący preriowy kurz. Bardzo często szaleją wichury, a ludzie spędzają większość dnia w barze - głównym miejscu spotkań tubylców.
        Podróżnik wymienia cechy charakterystyczne mieszkańców: kapelusze, śniada cera, krótkie imiona (jak: Ted, Zed, Ed, Jim itd.), skracanie zwrotów, aby podczas otwierania ust - jak najmniej połknęło się piasku (zatem ,,How do you do" to ,,Howdy" itp.). Czytelnik może poznać zwyczaje kowbojów, którzy np. sprzątają dom poprzez otworzenie wszystkich drzwi - wiatr szybko wymiata czerwony pył (używanie mopa z wodą jedynie rozmazuje brud). W typowej osadzie wszyscy się znają, ale i chronią wzajemnie.
         Podróżnik przedstawia głównie swój monotonny dzień w Arizonie: odpoczynek, podziwianie piękna świata o poranku, picie ulubionych drinków bądź wina, przyglądanie się dzikim zwierzętom, długi proces poznawania zachowawczej społeczności. Wiele stron poświęca Cejrowski ulubionemu niebieskiemu krzesłu czy otrzymanym kotom. Książka zawiera kilka przygód satyryka, m.in. kiedy przyjechał po niego szkolny autobus bądź nieudane próby wymawiania jego imienia przez mieszkańców.
          Teksty dziennikarza śmieszą - wielokrotnie nie mogłam się powstrzymać od głośnego parsknięcia. W trakcie czytania książki poznałam wiele nieznanych mi wcześniej ciekawostek o Dzikim Zachodzie. Nie mniej jednak przeszkadzała mi jedna kwestia - przesadny zachwyt Cejrowskiego nad Ameryką. Denerwowały mnie wstawki typu ,,I tak powinno być wszędzie". Podaję przykład: Supermarket Walmart jest miejscem, gdzie można kupić wszystko, a jeśli wymarzonej rzeczy nie ma - sprzedawcy sprowadzą ją natychmiast z innego stanu. Ceny produktów są bardzo niskie, ponadto każdy uczestnik dostaje do skrzynki pocztowej zniżki, z którymi przychodzi do sklepu. Klient jest panem, więc pracownicy traktują go z najwyższym szacunkiem, ciągle się uśmiechając. Takie miejsca są super - jeśli nie zna się faktów. Niestety, ukryte statystyki wskazują na wyzysk zatrudnionych ludzi w sieci marketów. Ponadto, korporacja włącza się do manifestów innych organizacji przeciwko ciężkiej pracy dzieci w Uzbekistanie. Szefowie zapominają, że w ich hipermarketach łamanie praw człowieka to codzienność, gdyż... sami zatrudniają nieletnich. Kolejnym kontrowersyjnym problemem jest powszechny dostęp do broni. Każdy z mieszkańców ma kilka spluw, aby mógł czuć się bezpiecznie. Najmniejsze pistolety służą do zabawy, aby poćwiczyć sobie strzelanie. Cejrowski kupuje kilka tanich sztuk broni i twierdzi, że to wspaniałe rozwiązanie. W USA należy głośno oznajmiać swoją niezapowiedzianą obecność pod domem znajomego lub nie być niespodziewanym gościem skradającym się po cichu, bo inaczej można zostać zastrzelonym. Ameryka taka wspaniała wcale nie jest, społeczeństwo nie potrzebuje uczyć się drugiego języka, bo przecież ich jest najważniejszy na świecie; każdy mieszkaniec zobowiązany jest do dbania o swój trawnik, czy mu się to podoba czy nie - po prostu taki jest wymóg. Uważam, że każde państwo ma wady i zalety, a zaślepienie wyłącznie samymi pozytywami nie ma sensu.
         Książka mi się podobała, ale niestety nie jest tak rewelacyjna jak ,,Gringo...". Moja ocena to 7/10. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak wygląda codzienne życie na Dzikim Zachodzie to lektura dla Was.

Jiii - ha!

,,Domek na prerii" bierze udział w wyzwaniu: Odkrywamy białe plamy.
     

sobota, 25 października 2014

Samotność ma twoje imię

Hej!
Dzisiaj recenzja świetnej książki polskiej pisarki :)





      Tytuł: ,,Samotność ma twoje imię"
      Autor: Monika A. Oleksa
      Okładka: miękka ze skrzydełkami
      Rok wydania: 2014
      Ilość stron: 424









Fabuła:
       Samotność jest natrętna, chętnie zaprzyjaźnia się z wieloma smutnymi mieszkańcami - bez ich całkowitej zgody. Przychodzi do osób starszych, schorowanych, których nikt nie odwiedza, bo potomkowie wyjechali do większych miast bądź za granicę. Przytula kobiety - opuszczone przez przedwcześnie zmarłego męża, mężczyzn - pozostawionych tak nagle przez ukochane żony. Samotność głośno puka do drzwi ludzi zdradzanych przez swoje zawsze idealnie drugie połówki. Nie daje spokoju zdezorientowanym dzieciom, którymi nie zajmują się nieszczęśliwi rodzice. Jest ciągle obecna przy coraz starszych singlach, bo nie spełniły się ich marzenia z młodości o wielkiej rodzinie.
       Ewa ma 42 lata, własne mieszkanie i kota. Dziewczyna dużo pracuje, aby nie myśleć o pustce - skrywającej się w jej sercu. Kobieta żyje iluzjami o niespełnionej miłości z dzieciństwa. Nie może się pogodzić z tym, że jej wybranek zdecydował się wziąć ślub z inną koleżanką. Główna bohaterka zajmuje się tworzeniem układów tanecznych, które są jej pasją. W wolnym czasie spotyka się z przyjaciółką Dorotą lub przyjeżdża do coraz słabszej babci. Czy Ewa odnajdzie w końcu swoje szczęście? W jaki sposób samotność trafiła do Martyny, Róży, Hanny, Janiny, Danuty i Magdy? Polecam najnowszą książkę Moniki A.Oleksy.

       Żyjemy w ciągłym biegu, na nic nie mamy czasu, nasz zegar tyka coraz szybciej i szybciej. Codziennie mijamy anonimowych przechodniów. Ilu z nich przepełnionych jest prawdziwą radością? Potrafimy wiecznie narzekać, nie wykorzystujemy cennych minut racjonalnie, zawsze mamy wszystkiego za mało - pieniędzy, dóbr materialnych. Obiecujemy odwiedzić babcie, dziadków, starsze ciotki. Oni wszyscy cierpliwie czekają w oknie - chorzy, zagubieni, opuszczeni przez krewnych, najbliższych. Dorośli już potomkowie zapominają o słodkim dzieciństwie, które było możliwe tylko dzięki zaangażowaniu rodziców czy innych bliskich osób. Jedynie samotność pamięta... nie zapraszana pojawia się nagle - tylko na chwilę, a zazwyczaj zostaje już na stałe.
        Młodzi ludzie nie myślą o przyszłości, spontanicznie przyrzekają sobie wierność aż po grób. Dlaczego zatem potrafią się tak bardzo ranić nawzajem. Czy miłość może po prostu zniknąć? A może nigdy jej nie było?
      Mamy mnóstwo znajomych ze szkoły, studiów (wspólne zabawy, dyskusje, przygody), a zostają po nich jedynie zdjęcia, wspomnienia. Koledzy zrywają najczęściej wszystkie kontakty, kiedy poważnie się zakochują. Jedynie najwierniejsi przetrwają u boku swojego przyjaciela - będą razem na dobre i na złe.

        Ewa jest postacią złożoną. Nie potrafi przyznać się do miłosnej porażki, żyje marzeniami. Zamknęła się w swojej skorupie, bo boi się, że mężczyzna, któremu zaufa, może ją dotkliwie zranić, a kolejnych ciosów w serce główna bohaterka już nie wytrzyma. Wszystkie istotne postaci występujące w książce Oleksy mają w oczach strach, charakteryzuje je ból przeszłości. Czy kobiety pozwolą sobie na czekające za rogiem szczęście? Czasem przecież tak niewiele trzeba, aby drugi człowiek się uśmiechnął - wystarczy nawet pozdrowienie bądź krótka rozmowa.
      Pisarka zwraca uwagę na pojęcie miłości. Sugeruje, że na tę prawdziwą trzeba poczekać, bo ona przyjdzie sama... zwykle niespodziewanie. Nieodłącznym atrybutem radosnego człowieka jest także przyjaźń. Bez niej życie nie byłoby nic warte.
      Autorka napisała cudowną, wzruszającą powieść. Przeczytałam ją bardzo szybko, śledząc uważnie tekst miałam ściśnięte gardło. Oleksa poruszyła mądry i ważny motyw samotności, który skłonił mnie do długich refleksji.
       Styl pisania występujący w książce charakteryzuje się prostotą, a zarazem jest barwny i ciepły. Wspaniale opisała Oleksa malownicze m.in. polskie miejscowości: nadmorskie Dąbki, uroczy Kazimierz Dolny czy studencki Lublin. Akcja lektury rozpoczyna się melancholijną jesienią, więc zachęcam szczególnie właśnie teraz do zapoznania się z tą fantastyczną opowieścią, bo naprawdę warto poznać losy kobiet, które doświadczyły gorzkiej samotności. Dodatkowym atutem książki jest lista przepisów ciast, które piekły główne bohaterki. Mam nadzieję, że kiedy i ja przygotuję te słodkości, wyjdą mi równie smaczne - jak pachniały mi podczas czytania treści :) Moja ocena egzemplarza ,,Samotność ma twoje imię" to 9/10.

niedziela, 19 października 2014

Gorzka czekolada

Cześć!
Dzisiaj zapraszam na recenzję ciekawej książki :)




    Tytuł: ,,Gorzka czekolada. Społeczne aspekty uprawy kakao w
                Wybrzeżu Kości Słoniowej"
    Autor: Błażej Popławski, Katarzyna Szeniawska
    Okładka: miękka ze skrzydełkami
    Ilość stron: 458
    Rok wydania: 2013








         Lektura leżała na moim stosiku ponad rok, aż w końcu postanowiłam ją przeczytać. Żałuję, że tak długo zwlekałam z sięgnięciem po egzemplarz promowany przez Polską Akcję Humanitarną, bowiem przez niecałe dwa tygodnie zapoznawania się z treścią, moja wiedza o Afryce Zachodniej gwałtownie wzrosła. Obawiałam się, że ,,Gorzka czekolada..." będzie trudna w odbiorze, lecz szczerze zafascynowana wertowałam kolejne stronice książki popularnonaukowej. 
         W 2011 r. miała miejsce II wojna domowa w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Większość z nas czytała o Arabskiej Wiośnie - konfliktach w Libii czy Egipcie. Mass media przekazywały na bieżąco informacje o śmierci Kaddafiego. Czy jednak ktoś z Was słyszał o walkach, które wydarzyły się w tym samym czasie w Wybrzeżu Kości Słoniowej?

        Była kolonia francuska odzyskała niepodległość w 1960 r. (rok Afryki). Od tej pory Wybrzeże Kości Słoniowej stało się wzorem dla swoich sąsiadów. W ciągu 20 lat uzyskało pozytywne wyniki gospodarcze, było państwem świetnie rozwijającym się pod względem ekonomicznym, nazywano je lokomotywą Afryki.
      Kakao zostało odkryte przez Krzysztofa Kolumba, który zauważył je podczas swojej podróży do Meksyku. Indianie przekazali magiczne nasiona europejczykom, a ci postanowili zasadzić plony w swoich koloniach. Obecnie, Wybrzeże Kości Słoniowej jest głównym producentem ,,czarnego złota" - 1/3 światowych zbiorów kakao pochodzi z tego państwa. 
       Po odzyskaniu niezależności, afrykański kraj chciał być liderem w globalnym rolnictwie. Mieszkańcy zakładali farmy, gdzie zasadzali nasiona kakao i czekali 3 lata, aż owoc będzie nadawał się do zerwania. Współcześnie, wyhodowano nową odmianę kakaowca, która wydaje plony już po 1,5 r. i jest przedmiotem kontrowersji. 
       Społeczeństwo Wybrzeża Kości Słoniowej nie narzekało na brak pieniędzy aż do lat 90. Wówczas umarł ich totalitarny prezydent, a plemiona zaczęły ze sobą walczyć o tożsamość i pieniądze. Kiedy afrykańskie państwo było kolonią, rządy francuskie uzależniały od siebie ludność. Po upragnionym otrzymaniu niepodległości, mieszkańcy Wybrzeża Kości Słoniowej zauważyli nagły wzrost problemów. Do ich kraju zaczęli przybywać biedniejsi imigranci z Burkina Faso i Mali. Podczas I wojny domowej - obecność innych plemion przyczyniła się do konfliktów o ziemię. Oskarżano obcokrajowców o bycie rolnikiem nie w swoim państwie, iworyjczykom nie podobało się, że imigranci czerpali korzyści z ich farm. Dodatkowo, kolejni prezydenci kłócili się o władzę dla pieniędzy, nie interesował ich los społeczeństwa. 

       Koncerny międzynarodowe chętnie czerpią zyski z pozyskiwania nasion kakaowca w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Oczywiście, organizują oni szkolenia rolników, budują szkoły, studnie, szpitale, jednak wszystkie te zabiegi podyktowane są chęcią utrzymania dobrego wizerunku na arenie globalnej. Połowa mieszkańców Wybrzeża Kości Słoniowej jest niepiśmienna. Społeczeństwo z prężnie rozwijającego się kraju stało się państwem upadłym! Konflikty o miejsca w rządzie, walki pomiędzy plemionami, ujemne wyniki na arenie gospodarczej przyczyniły się do wzrostu ubóstwa w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Rolnicy poznali smak biedy, codziennie obserwują szerzącą się korupcję. 
      Hodowcy kakao mają dwie możliwości. Mogą sprzedać swoje plony pośrednikom (są nimi zazwyczaj Libańczycy) albo zapisać się do spółdzielni. Jeśli skorzystają z tej drugiej opcji, mają szansę uzyskać więcej pieniędzy, ale muszą na nie czekać nawet do 3 tygodni. Kiedy jednak rolnicy żyją w nędzy - liczą każde sekundy, aby wygrać ze śmiercią - powierzają nasiona pośrednikom. Wówczas podarowane im wypłaty są dużo mniejsze od prawdziwych cen. Niestety, mieszkańcy nie mogą negocjować warunków, gdyż łącznicy szantażują hodowców, że nie kupią od nich kakao, ponieważ znajdą tańsze odpowiedniki w Ghanie. Mediatorzy wyśmiewają Iworyjczyków, że jeśli nie odpowiadają im proponowane kwoty pieniężne, mogą sprzedać swoje plony w Internecie.

       Społeczeństwo Wybrzeża Kości Słoniowej zniszczyło swój kraj, żeby zaspokoić potrzeby konsumentów z Północy. Rolnicy wycięli większość lasów tropikalnych, aby zakładać nowe poletka z kakaowcami! Na wskutek tych działań, państwo zaczęło zmagać się z suszą, chorobami. Farmy z nowymi nasionami zaatakowały wirusy, kakao zmodyfikowano - użyto do tego środków chemicznych.
       Światowe korporacje pomagają Iworyjczykom, lecz rolnicy nie mają wiele pieniędzy na przeżycie dla siebie i swoich rodzin. Spółdzielnie podpisują umowy, dzięki którym ich miejsce zostaje kojarzone m.in. z certyfikatem Fair Trade. Niewielu mieszkańców Europy kupuje produkty, na których znajduje się znak sprawiedliwego handlu. Zazwyczaj, klienci wybierają inne (tańsze) kawy czy czekolady - nie zwracając uwagi na ważny symbol.
     Warto podkreślić, że na plantacjach kakaowca w Afryce pracują dzieci. Są to głównie niewolnicy, którzy zostali kupieni (w Mali bądź Burkina Faso) obietnicami lepszej przyszłości. Kiedy oglądamy produkty czekoladowe, pamiętajmy o nieletnich spędzających na plantacjach całe dnie za darmo! Iworyjczycy nie mają pieniędzy na zatrudnienie dorosłych mieszkańców, więc wykorzystują ręce dzieci do pracy w ramach wolontariatu. Niestety, najmłodsi nie mają wówczas szans na kontynuowanie edukacji, a jeśli decydują się na ucieczkę z plantacji, kończą na ulicy żebrząc. 
      
       Ciekawostką jest, że nasze rodzime marki są zastępowane przez zagraniczne, pomimo tego, że skład czekolad jest identyczny! Dlaczego? Młodzież chce być trendy i idąc do supermarketu ściąga z półki rzeczy markowe i dużo droższe! Sugeruje się kolorowym opakowaniem i kształtem słodkości... Nie zapominajmy o polskich firmach jak m.in. Wawel, Mieszko, Solidarność, Goplana, Jutrzenka, gdyż te koncerny zakładają fundacje pomagające naszym rodakom np. wspierają chore dzieci. 
        Wyroby czekoladowe w Polsce są produkowane z ziaren kakao pochodzących z Wybrzeża Kości Słoniowej, a zakupionych na giełdzie w Londynie. Obecnie, główny wpływ na konsumpcje mają mass media (w umowie z korporacjami). Widząc statystyki opisujące starzejącego się społeczeństwa - zachęcają reklamami o zjadaniu zdrowej czekolady. Fakt, że kakao jest nie tylko hormonem szczęścia, ale także regularne zjadanie kilku kostek pomaga uniknąć nowotworów czy zawałów. Należy jednak pamiętać, że nadmierna konsumpcja może prowadzić do otyłości. 
         Stylowe stały się ostatnio kąpiele w czekoladzie, kosmetyki z dodatkami kakao. W Polsce mieszkańcy najczęściej konsumują czekolady mleczne, następnie gorzkie, a później nadziewane. Podczas Świąt Bożego Narodzenia i Walentynek można zauważyć wzrost sprzedaży bombonierek. Liderem produkcji czekoladowych smakołyków w Europie są Niemcy, najwięcej produktów ze znakiem Fair Trade kupują Anglicy. Zapotrzebowanie na czekoladę jest coraz popularniejsze w Indiach i Chinach.
          
       Czytając tę książkę miałam niesamowitą chęć na słodycze. Wybrałam się do sklepu i spojrzałam na półkę zapełnioną przysmakami. Porównałam składy i wybrałam rarytasy z największą ilością kakao. Okazało się, że opakowanie i cena są jedynie iluzją lepszej jakości wyrobów, bo podstawowego składnika zawierają niewiele... 
         Kupując czekoladowe produkty pamiętajmy o mieszkańcach Wybrzeża Kości Słoniowej. To państwo znane jest ze świetnej drużyny piłki nożnej oraz... największej bazyliki na świecie (która jest miejscem kultu wielu pielgrzymów, lecz przyczyniła się do bankructwa kraju). Dzieci pochodzące z zachodniej Afryki biorą udział w produkcji czekolady. Starannie sortują nasiona kakaowca, suszą, wkładają do worków, a następnie noszą je na chudych ramionach do samochodów. Ziarna trafiają do Europy, gdzie formowane są w tabliczki, pakowane do papierków i sprzedawane marketom. Rolnicy w Wybrzeżu Kości Słoniowej są zrozpaczeni minimalnymi pensjami, żyją na granicy ubóstwa, nie mają możliwości wysyłania swoich potomków do szkół. Najmłodsi nigdy nie widzieli gotowej czekolady! Przysmaki są jedynie dostępne dla najbogatszych Iworyjczyków w sklepach u Libańczyków, jednak słodycze... pochodzą z Europy! Najwięksi na świecie producenci kakao nie mogą docenić walorów tego owocu, bowiem w ich kraju nie istnieją lokalne firmy pracujące przy wytwarzaniu czekolad. 
         Jeśli chcecie poznać ciekawostki geograficzne, historyczne, polityczne czy ekonomiczne o Wybrzeżu Kości Słoniowej to zachęcam do lektury. Mnie najbardziej zainteresował rozdział opisujący modę na czekoladę :) Książka zawiera wiele danych statystycznych, tabel oraz zdjęć (niestety w kolorze czarno - białym). Moja ocena to 8/10.

,,Gorzka czekolada. Społeczne aspekty uprawy kakao w Wybrzeżu Kości Słoniowej" bierze udział w wyzwaniu: Odkrywamy białe plamy.

wtorek, 14 października 2014

Wycieczkowo 22 - Ślęża (718 m.n.p.m.)

Hej!
Dzisiaj przedstawię Wam fotorelację ze Ślężańskiego Parku Krajobrazowego - usytuowanego ok. 30 km od Wrocławia. Na Ślężę (należącą do Korony Gór Polskich) wybrałam się z koleżanką w słoneczną sobotę. Szczególnie jesienią uwielbiam wspinać się po górach, bo zachwycają wspaniałymi, ciepłymi barwami. 


Idąc lasem podziwiałyśmy piękne, kolorowe liście...




 Po drodze mijałyśmy wiele tablic informujących o mieszkańcach gór i ich środowisku.


Na szczyt (718 m.n.p.m) dotarłyśmy po niecałej godzinie od opuszczenia parkingu, który był tak zakorkowany, że nie było gdzie postawić samochodu.


Warto dodać, że Ślęża nie należy do gór najwyższych, lecz znana jest ze swojej tajemniczej historii. Tuż przed okresem chrystianizacji w Polsce, Masyw Ślęży traktowany był przez miejscowe plemiona jako święty. Tubylcy wiedzieli o specjalnej magii góry, więc praktykowali na jej wierzchołku pogańskie obrzędy religijne. Oddawali pokłony: bóstwu słonecznemu, źródłom, drzewom, zjawiskom atmosferycznym (wiatry, deszcze, burze) oraz ciałom niebieskim (gwiazdy, księżyc). 

Tablica - Miejsce kultu w starożytności:


Najlepiej zachowaną starożytną rzeźbą kultową jest Miś Ślężański. Posąg powstał najprawdopodobniej w okresie: 700 - 400 lat p.n.e. Jest misternym dziełem kultury łużyckiej. Niestety, pomnik w średniowieczu uległ niewielkiemu zniszczeniu... poprzez nowy zwyczaj chrześcijan - obrzucanie pogańskich figurek kamieniami w celu odpędzenia szatana i pozbycia się grzechu.


Niewiele wiadomo o powstaniu kościoła - znajdującego się na szczycie góry. Przypuszczalnie został on wybudowany w XII w. Podobno pod jego ruinami podczas II w. ś. ukryto wiele skarbów, jednak nikt nie może dostać się do podziemnych komnat i przerażających korytarzy, bowiem według legendy wstępu do lochów pilnują dwa niedźwiedzie.


Śląski Olimp będący kiedyś siedzibą bogów: słońca i księżyca osnuty jest mrocznymi sekretami. W wielu opowiadaniach istnieje zapis o tajemniczych pielgrzymach, którzy wchodzili na górę nocą, oczyszczając swoje ciała w pobliskich źródłach. Następnie, (w blasku pochodni) docierali na wierzchołek czczonej góry i w kamiennym okręgu - mającym bioenergetyczne właściwości, rozpoczynali pogańskie obrzędy.


Żałuję, że wieża widokowa jest w rozsypce, mam nadzieję, że prędko ją wyremontują. Piękne widoki zasłaniały niestety bujnie rozrośnięte krzaki...



Po zasłużonym odpoczynku, ostatni raz spojrzałyśmy na magiczny szczyt Ślęży i pomaszerowałyśmy w kierunku Przełęczy Tąpadła.


Polecam wędrówki jesiennym lasem :) Dla takich cudownych miejsc w Polsce warto żyć!

wtorek, 7 października 2014

Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później

Cześć!
Na dzisiejszy poranek przygotowałam recenzję książki Aleksandra Lwowa. Egzemplarz wraz z autografem zdobyłam w lutym na Targach Turystycznych we Wrocławiu  :)





     Tytuł: ,,Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później"
     Autor: Aleksander Lwow
     Okładka: miękka ze skrzydełkami
     Ilość stron: 447
     Rok wydania: 2014










        W 2013 r. w mass mediach nadano wiadomość o tragedii na ścianie Broad Peak. Wówczas społeczeństwo polskie zaczęło nagminnie komentować śmierć himalaistów: Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego. Niespodziewanie, wszyscy ogłosili się znawcami gór wysokich i wywiązało się mnóstwo dyskusji opatrzonych lawiną nieprzemyślanych komentarzy. Od tego momentu zainteresowanie tematem wspinaczki natychmiast wzrosło. 

      Aleksander Lwow urodził się w 1953 r. Od dzieciństwa interesował się sportem: pływaniem, judo, kolarstwem, konstruowaniem samolotów. Następnie postanowił być grotołazem, jednak przypadkowo zmienił swoją pasję na wspinanie się po ścianach gór. Autor dziękuje swoim rodzicom za to, że umożliwili mu rozwijanie oryginalnego hobby, szczególnie ciepło wspomina mamę, która podpisała dokument pozwalający synowi spełniać dalsze marzenia. Lwow był nastolatkiem, kiedy odnalazł swój cel życiowy, musiał pogodzić zajęcia szkolne we Wrocławiu z wyjazdami weekendowymi - najpierw w Karkonosze, później w Tatry, a potem już góry wysokie za granicą (warto pamiętać, że kilka dekad wcześniej w sobotę również uczęszczało się na lekcje). Młody chłopak zaczął odnosić wielkie sukcesy już w wieku 17 lat!
     Sportowiec przedstawia czytelnikowi swoją ciekawą biografię. Autor analizuje początki trudnej kariery, koncentruje się na najważniejszych osiągnięciach aż do 2013 r. Lwow tłumaczy, że napisał książkę dla miłośników gór, aby przybliżyć im tematykę z tej dziedziny. Słusznie zminimalizował zakres pojęć technicznych, który czytelnikowi - laikowi zapewne mógłby wydać się zbyt trudny. 

     Alpinista wiele stron poświęca dzieciństwu - wtedy wspinał się w środowisku polskich gór, z rozrzewnieniem wspomina pierwsze przygody w Karkonoszach i Tatrach. Następnie, Lwow opisuje swoje doświadczenia z najważniejszych gór świata położonych w Azji. Należy wspomnieć, że znany łańcuch czternastu ośmiotysięczników nie jest usytuowany wyłącznie Himalajach, ale również w Karakorum! Autor wyjaśnia różnicę pomiędzy sławnymi górami. 10 szczytów pożądanych przez najambitniejszych wspinaczy zawierają Himalaje (najwyższy Mount Everest) - charakteryzuje je roślinność, łagodniejszy charakter. Karakorum cechują natomiast: dzikość terenu, surowe ściany, brak zieleni (ich królową jest K2) i 4 ważne wierzchołki.
       Lwow ostatecznie zdobył cztery ośmiotysięczniki: Lhotse, Manaslu, Cho Oyu, Gaszerbrum II. Miał możliwość wdrapania się na więcej szczytów, ale intuicja kazała mu zrezygnować z niepewnych ataków na wierzchołki. Sportowiec mądrze porusza kwestie dotyczącą śmierci w górach. Jego zdaniem nie warto ryzykować, jeśli brak pewności, że dotknięcie szczytu zakończy się szczęśliwie. Wejście na najwyższy punkt to tylko połowa sukcesu, najbardziej niebezpieczne jest zejście spod nieba do bazy. Wielu wspinaczy zgubiła zbytnia śmiałość, nieszanowanie decyzji gór, które często nie pozwalają ochotnikom na egoistyczne rozgrywki. Trzeba uważnie obserwować warunki pogodowe, ale przede wszystkim własne siły, odpowiedzi organizmu. Zdaniem Lwowa (nawiązując do tytułu książki) zwyciężyć to nie znaczy stanąć na szczycie góry za wszelką cenę lecz przeżyć. 

       Autor wspomina wielu swoich przyjaciół, którzy zginęli w górach zazwyczaj popełniając pospolite błędy techniczne, ale często również w wyniku nieprzewidzianego przypadku, np. lawiny. Himalaista nie może uwierzyć, że jego znajomi zmarli tak szybko, często w młodym wieku. Nie krytykuje jednak kolegów za ich prowokujące decyzje. Według niego góry są jak narkotyk, uzależniają. Co ciekawe, mnóstwo osób dostało od losu drugą szansę - wspinacze przeżyli poważne wypadki na wysokościach, jednak najczęściej kontynuowali swoją pasję, ginąc kilka lat później. Nie mniej jednak, Lwow opisuje również przyjaciół, którzy pożegnali się z życiem nagle m.in. w kolizjach samochodowych, walcząc z nowotworem czy popełniając samobójstwa. 
      Alpinista poświęca swoją książkę znajomym. Na kolejnych stronicach możemy przeczytać o przygodach sportowca wraz z kolegami. Autor przybliża czytelnikom wiele ciekawostek o Wandzie Rutkiewicz, Jerzym Kukuczce, Krzysztofie Wielickim, Piotrze Pusteniku oraz innych ważnych postaciach. Wspomina wspólną nieudaną wspinaczkę z Maciejem Berbeką na Broad Peak w 1998 r. Zmarły w ubiegłym roku himalaista był bardzo zdeterminowany, aby zdobyć wymarzony wierzchołek i tylko cudem przeżył niebezpieczną wędrówkę (okazało się jednak wówczas, że Berbeka doszedł jedynie blisko szczytu, a przyjaciele bali się powiedzieć mu prawdy). 

     Lwow narzeka na dzisiejszą atmosferę w górach. Oczywiście przykre jest coraz większe zanieczyszczenie środowiska. Ponadto fantastyczny klimat zakłóciła komercja. Kilkadziesiąt lat temu, wyprawy były bardziej ambitne - uczestnicy wspinali się bez tlenu, odkrywali nowe trasy, nosili ciężkie plecaki. W obecnych czasach wystarczy wynająć szerpów do noszenia bagaży, kupić nowoczesny sprzęt i ustawić się w kolejkę na Mount Everest (taka przyjemność jednak wiele kosztuje). Dodatkowo, ogromną rolę odgrywają mass media. Modna stała się śmierć on line, wspinacze mają szansę na rozmowę do ostatniej sekundy życia - z rodziną przez Internet czy telefon. 
         Himalaista opisuje wiele ciekawostek historycznych i geograficznych. Z książki możemy dowiedzieć się np. że pierwsze oficjalne zdobycie Mount Everest miało miejsce w 1953 r. Najstarszym mężczyzną, który wspiął się na świętą górę był 80 letni Japończyk, a kobietą 73 letnia Japonka. Codziennie ustanawiane są kolejne rekordy wejścia na Czomolungmę - najmłodszym uczestnikiem został 12 letni chłopiec, na wierzchołek wszedł także człowiek niewidomy. Obecnie, dzięki asekuracji, lekkim plecakom, butlom z tlenem i nowoczesnemu sprzętowi zdobycie szczytu jest dużo bezpieczniejsze. Warto jednak pamiętać, że powyżej 7500 m.n.p.m. znajduje się strefa śmierci - na tych wysokościach nie można zbyt długo przebywać, bowiem grozi to wyczerpaniem organizmu. Pomoc nie jest wówczas możliwa, więc jeśli wspinanie się po ścianie nie trwa krótko - należy jak najszybciej zrezygnować z marzenia o dotknięciu szczytu i zejść konkretną odległość. 
        Lwow jest zaskoczony, że jego kariera górska minęła tak szybko, ze wzruszeniem wspomina dziecięce lata, kiedy dopiero odkrywał swoją pasję. Obecnie nie chce kusić losu jak jego rówieśnicy, którzy nadal wdrapują się na wierzchołki. Uważa, że ryzyko śmierci w górach wysokich jest w jego wieku prędzej możliwe. Autor woli spotykać się z przyjaciółmi w Tatrach czy Karkonoszach (na niższych partiach gór) bądź spędzać z nimi czas na bankietach. Co więcej, odnalazł także nowe hobby - skok ze spadochronem. Życiorys himalaisty jest bogaty w wiele doświadczeń, zazdroszczę mu odwagi i determinacji od najmłodszych lat.
      ,,Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później" obfituje w wiele tekstu, książkę czytałam prawie 2 tygodnie, więc nie jest to lektura na jeden wieczór, gdyż znajduje się w niej mnóstwo górskich ciekawostek oraz krótkich biografii bardziej lub mniej znanych alpinistów. Żałuję, że wszystkie zdjęcia dołączone do egzemplarza są czarno - białe, szkoda, że te najnowsze fotografie nie zostały przedstawione w kolorze. Książka na pewno spodoba się miłośnikom gór, którzy chcą poszerzyć swoją wiedzę z tego zakresu. Lektura polecana jest przez Krzysztofa Wielickiego i Martynę Wojciechowską. Moja ocena to 7/10.

,,Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później"  bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi II oraz Odkrywamy białe plamy.

niedziela, 5 października 2014

Wycieczkowo 21 - Wrocław (Stary Cmentarz Żydowski)

Cześć!
Niedawno pojechałam do mojego kochanego Wrocławia. Za każdym razem, kiedy odwiedzam to miasto - chętnie odkrywam nowe, ciekawe miejsca. Ostatnio postanowiłam wybrać się z Eweliną do szczególnego Muzem Sztuki Cmentarnej. Stary Cmentarz Żydowski zajmuje wielki obszar - ponad 4 tys. ha, a liczba nagrobków - jaka się na nim znajduje to ok. 12 tys. Wstęp do historycznego muzeum jest płatny (10 zł), dlatego też jako dzień zwiedzania proponuję niedzielę o godz. 12.00 (wówczas przewodnik jest w cenie biletu) bądź czwartek, ponieważ indywidualni turyści mają wówczas darmowe wejście.

Pierwszy oficjalny pogrzeb na tym cmentarzu odbył się w 1856 r. Nie mniej jednak, w zacisznym parku można znaleźć dużo starsze groby np. z 1203 r., gdyż wiele z nich przeniesiono na ten plac z innych, likwidowanych miejsc spoczynku. Ostatnia uroczystość pogrzebowa na cmentarzu miała miejsce w 1943 r., po czym brama wstępu została zamknięta. Co ciekawe, 90 % zniszczeń nagrobków dokonano po II wojnie światowej, a nie w trakcie - wiele pomników uszkodzono, zdewastowano. Na szczęście, w 1975 r. terytorium przy ul. Ślężnej wpisano do rejestru zabytków, co zapoczątkowało długi proces konserwacji muru, płyt grobowych, alejek. 13 lat później interesujący obiekt udostępniono do zwiedzania turystom, dzisiaj cmentarz jest oddziałem Muzeum Miejskiego Wrocławia.

Fragment wysokiego muru. Na górze widnieje tablica upamiętniająca żołnierzy poległych w I wojnie światowej, a tuż pod nią część nagrobka rabbiego Aarona (pochodząca prawdopodobnie z XII/XIII w.).


Cmentarz został założony zgodnie z XIX wieczną tradycją, gdzie obszar wiecznego spoczynku powinien przyjmować kształt parku. Administracja zatrudniała wykwalifikowanych ogrodników, którzy dbali o schludny wystrój terenu i starannie zajmowali się przycinaniem bujnej roślinności. 


Ze względu na szacunek dla zmarłych - na cmentarzu nie wolno jeść, pić ani mieć przy sobie Tory. Zabronione są bowiem czynności, których nieboszczyk nie może już doświadczyć.


Pomniki zmarłych Żydów mają najczęściej pionowy kształt płyt. Charakterystyczne stele nagrobne to tzw. macewy.



Wrocławski cmentarz znacznie różni się od tradycyjnych żydowskich miejsc spoczynku zmarłych. Większość nieboszczyków była bardzo zasymilowana z narodem niemieckim. Niemieccy Żydzi zazwyczaj wysyłali dzieci na prywatne zajęcia hebrajskiego, gdyż w domach familie rozmawiały już głównie tylko po niemiecku. Rodziny czuły się tak bardzo zżyte ze społeczeństwem germańskim, że podczas I wojny światowej mężczyźni dobrowolnie wcielali się do armii - stając po stronie swojego przyjaciela Niemca. Dlatego też na wielu grobach można zauważyć napisy niemieckie częściej niż żydowskie.



Kilkadziesiąt lat później historia przybrała niespodziewany obrót. Jak dobrze wiemy, Żydzi stali się ofiarami swoich kolegów, co było naprawdę zaskakujące - wspominając ich wcześniejsze próby zespolenia się z narodem niemieckim. Groby anonimowych Żydów, których tożsamości nie udało się ustalić oznaczone są kolejno numerami.



Najważniejszy pomnik w parku należy do Ferdynanda Lasalle - działacza politycznego, założyciela pierwszej partii robotniczej (powszechnego Niemieckiego Związku Robotniczego) i przyjaciela Marksa. W 1974 r. cmentarz postanowiono zlikwidować, jednak niespodziewanie grób żydowskiego rewolucjonisty odwiedził kanclerz Niemiec Willy Brandt, co przyczyniło się do zwiększonej popularności wrocławskiego cmentarza. Odtąd to tego miejsca przybyło z wizytą wielu sławnych polityków m.in. Schoeder, Kohl, Kwaśniewski. 

Drugim znanym nagrobkiem jest pomnik mamy Edyty Stein. Edyta urodziła się we Wrocławiu. Znana Żydówka, nie bojąc się gniewu rodziny, postanowiła przyjąć wiarę katolicką i w 1922 r. przystąpiła do chrztu świętego - wybierając nowe imię: Teresa Benedykta od krzyża. Kobieta wstąpiła do zakonu Karmelitanek, który znany jest z surowych reguł. Augusta Stein nigdy nie pogodziła się z decyzją córki, bowiem Edyta była niezwykle uzdolnioną osobą - studiowała, prowadziła bogatą działalność naukową (przede wszystkim filozoficzną). Teresa Benedykta została zagazowana w obozie Auschwitz Birkenau w 1942 r. W 1988 r. dostąpiła zaszczytu kanonizowania przez Jana Pawła II. 
Pomnik matki Edyty jest często odwiedzany przez społeczność żydowską. Nic dziwnego, Augusta była prawdziwą bohaterką. Jej mąż umarł bardzo wcześnie, kobieta sama musiała wychować siódemkę swoich dzieci. O wielu gościach przychodzących do pani Stein - świadczą układane na płycie kamyki (odpowiedniki zniczy na katolickich cmentarzach). Zwyczaj ten wywodzi się z dawnych czasów, kiedy zwłoki grzebano na pustyni. Umieszczane na prowizorycznych grobach kamienie były wyrazem szacunku dla zmarłego, miały chronić nieboszczyka przed dzikimi zwierzętami.


Symbole występujące na nagrobkach żydowskich są cechą charakterystyczną żydowskich cmentarzy. Pomniki rzadko przyozdobione są zdjęciami zmarłych, natomiast nie brakuje znaków świeckich świadczących wiele o życiu zmarłego, jego zawodzie..

Dłonie, które są złączone kciukami i palcami wskazującymi - oznaczają błogosławieństwo. Nagrobki opatrzone takim symbolem świadczą o tym, że osoba zmarła wywodziła się z biblijnego rodu kapłanów (potomków arcykapłana Aarona). Oryginalną płaskorzeźbę można ujrzeć na grobach rabinów i cadyków. Wizerunek rąk jest dziedzicznym herbem rodowym, więc symbol błogosławionych dłoni można zobaczyć także na pomnikach dzieci.



Pochodnia skierowana w dół symbolizuje życie zgaszone. Taka płaskorzeźba związana jest ze śmiercią i ciemnością oraz nierozerwalnie z cyklicznością, która jest powodem przemijania. Wieniec ma za zadanie oddalać złe moce, aby zmarły mógł spoczywać w spokoju.


Heksagram czyli Gwiazda Dawida nawiązuje do prawdawnych czasów, kiedy żołnierze króla Dawida nosili na tarczy symbol sześcioramiennej gwiazdy w celu zapewnienia sobie Bożej ochrony. Powszechnie oznacza przenikanie się dwóch światów: widzialnego i niewidzialnego (jasności Nieba i Ziemi).



Złamana róża symbolizuje najczęściej śmierć w kwiecie wieku, jest metaforą kruchości życia, ulotności życia i czasu.


Innowacyjne rzeźby na pomnikach sugerują o bohaterskim zawodzie zmarłego.



Macewy ortodoksyjnych Żydów:


Na cmentarzu nie brakuje rodzinnych grobowców...


Nowością stało się grzebanie bogatych zmarłych pod murami. Dawniej zazwyczaj miejsce przy ścianie oznaczało złą reputację nieboszczyka, jego skłonność do nałogów. Na cmentarzu we Wrocławiu większość elit została pochowana jednak przy brzegach muru.



Wiele grobów należy do znanych, uczonych Żydów. Ferdinanda Juliusa Cohna uważa się za twórcę bakteriologii. Mężczyzna otrzymał dyplom botanika na Uniwersytecie w Berlinie już w wieku 19 lat! Ponadto, wrocławianie dziękują mu za zaprojektowanie pięknego Parku Południowego.


Charakterystyczny pomnik Arnolda Schottlandera - wybitnego szachisty. Mężczyzna miał niewładne nogi i jeździł na wózku inwalidzkim. Był obiecującym sportowcem jednak choroba Heine - Medina nie pozwalała mu na prowadzenie wymarzonego życia.


Nagrobek Siegmunda Fränkela - profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, orientalisty.


Grób Heinricha Heimanna - syna Ernesta (słynnego bankiera, który rozpoczął swoją błyskawiczną karierę zawodową od posiadania jednego kantoru). Heinrich rozwinął firmę taty, zainwestował w kopalnie, huty, ubezpieczenia; miał udziały w koncernie elektrotechnicznym AEG oraz miejskiej komunikacji tramwajowej - przyczynił się do jej elektryzacji w 1891 r. Po śmierci ojca, mężczyzna zgodnie z wolą Ernesta, założył fundację pomagającą najuboższym mieszkańcom Wrocławia. Dzięki jego działalności powstał sierociniec żydowski oraz dom opieki.


Cmentarz kryje w sobie wiele doskonałych postaci, kontrowersyjnych noblistów. Nie wystarczyłoby dnia na opisanie życiorysów wszystkich barwnych Żydów.



Zgodnie z tradycją żydowską, zmarły musi być pochowany w ciągu 48 h. Ten zwyczaj jest pamiątką po pradawnych czasach, kiedy Izraelici żyli na pustyni - w gorącym klimacie nie można było długo trzymać zwłok na powierzchni.


Miejsce kręcenia jednego z odcinków ,,Czterej pancerni i pies" w 1966 r.


Podsumowując, niedzielny spacer po cmentarzu żydowskim uważam za bardzo udany. Dzięki pani przewodnik, która przez 2.5 h opowiadała wiele ciekawostek, moja wiedza z zakresu kulturoznawstwa natychmiast wzrosła. Myślę, że historia cmentarza jest warta poznania. Jeśli interesują Was takie miejsca, Muzeum Sztuki Cmentarnej na pewno przypadnie Wam do gustu.