wtorek, 1 grudnia 2015

Papierowe miasta

Siemano! Hmm, no i nastał grudzień. Nie lubię tego miesiąca, bowiem zbliżają się moje urodziny i kolejne straszne bożonarodzeniowe święta - wszak magia radości już dawno gdzieś zniknęła. Mam nadzieję, że w grudniu będę bardziej aktywna w blogosferze, ostatnio nie miałam siły i chęci ani weny na pisanie ;/
Dzisiejszym tematem dnia post książkowo-filmowy.





    Tytuł: ,,Papierowe miasta"
    Autor: John Green
    Okładka: miękka
    Ilość stron: 400
    Rok wydania: 2010









Fabuła:
          Quentin jest nieśmiałym nastolatkiem, który niedługo skończy szkołę. Chłopiec ma 2 przyjaciół, na których może polegać i wyluzowanych rodziców - zawsze wspierających syna. Niestety, główny bohater od dzieciństwa kocha swoją koleżankę z sąsiedztwa, jednak dziewczyna nie odwzajemnia jego uczuć. Niespodziewanie, Margo zakrada się do Quentina w nocy i zaprasza go na szaloną wyprawę po mieście. Nastolatek jest bardzo szczęśliwy i już planuje wspólną przyszłość z miłością życia, jednak okazuje się, że jego obiekt uczuć nagle znika. Dziewczyna ucieka z domu i zostawia Quentinowi kilka wskazówek, które mają mu pomóc odnaleźć sąsiadkę. Czy Quentin zdoła rozwiązać tajemnicze zagadki? Czym tak naprawdę są papierowe miasta? Jaka jest prawdziwa Margo?

           Do tej pory przeczytałam 3 książki Greena. ,,Gwiazd naszych wina" nie skradła mojego serca, ,,W śnieżną noc" i ,,Will Grayson, Will Grayson" podobały mi się jeszcze mniej. Jak było z ,,Papierowymi miastami"?
           Przyznam, że do lektury przekonały mnie pozytywne recenzje egzemplarza na blogach oraz szum wokół ekranizacji. Zachęcona postanowiłam dać szansę kolejnej książce Greena. Mogę stwierdzić, że żałuję zmarnowanego czasu, już dawno nie czytałam takiego badziewia!
           ,,Papierowe miasta" rozpoczęły się nudą, po 100 stronach dalej nic się nie działo, wręcz przeciwnie tempo akcji nawet spowalniało. Kartkowałam lekturę dalej, zero napięcia, same bzdury. Odłożyłam powieść, aby wrócić do niej po kilku tygodniach z większym zapałem. Niestety, z każdą kolejną stroną było coraz gorzej, główni bohaterowie szalenie mnie denerwowali. Margo - rozpuszczona nastolatka, która miała w życiu chyba za dobrze, postanowiła szukać siebie na drugim końcu kraju, ale okazało się, że tam też nie odnalazła własnego ja. Quentin z klapkami na oczach myślał, że kochał sąsiadkę do szaleństwa, okazało się, że wcale jej nie znał, a wielbił jedynie wyobrażenie o niej. Tak więc przegapił najważniejsze wydarzenie w swoim dotychczasowym życiu, aby jechać setki kilometrów na północ i potrzymać  ukochaną przez chwilę za rękę. Margo - indywidualność, chodząca własnymi drogami, miała wszystkich gdzieś, liczyła się jedynie ona sama, typowy pępek świata. Quentin - szkolny sztywniak szukał swojej miłości analizując ślady, jakie pozostawiła mu koleżanka. Czy na płycie w gramofonie są jakies tropy? A może nastolatka ułożyła okruszki chleba w pewien symbol? Wszak Margo podczas ostatniej ucieczki zestawiła płatki w śniadaniowej misce w kształt literki i wszyscy mieli się domyśleć, do którego miasta wyruszyła. Takiego szajsu w książce jest więcej. Dziewczyna nie szanowała swoich bliskich, dla mnie była zwykła wariatką bądź pozerką z idiotycznymi pomysłami - jak np. zakradanie się do domu/aut znajomych i wrzucanie im ryb! Quentin był na każde jej skinienie jak mały piesek! Żal...
             Im dalej w głąb książki, tym więcej było bredni. Przez większość powieści główny bohater szukał w Internecie bądź w pobliskich miejscach tropu zaginionej. Margo ciągle mówiła o papierowych miastach, nienawidziła ich. Okazało się, że wkręciła sobie tylko, że Orlando jest nijakie, końcowe wnioski doprowadziły ją do ważnych refleksji... to nie miasta są papierowe, lecz ludzie :D Takich pseudointelektualnych nonsensów było mnóstwo. 
             Myślę, że Green oszukuje swoich fanów, wciskając im do rąk prawdziwe gnioty i przekonując, że są one naładowane metaforami, prawdami o życiu, mądrościami (tam gdzie ich nie ma). Szukając przenośni w treściach, można je przecież znaleźć wszędzie, nawet w instrukcji obsługi gaśnicy. Chętnie przytoczę kilka cytatów ze wspaniałej książki dla młodzieży. Zdania tego typu naprawdę budziły moją irytację: ,,No i twoja mama. Stary, widziałem jak cię całowała w policzek dziś rano i daruj mi, ale przysięgam na Boga, pomyślałem sobie: Rany, chciałbym być na miejscu Q. A do tego chciałbym, żeby moje policzki miały penisy" czy ,,Lepiej, żebyś zadzwonił, żeby mi powiedzieć, że masz u siebie jedenaście nagich króliś, domagających się tego Wyjątkowego Uczucia, które może im dać wyłącznie Wielki Tatko Ben" bądź ,,Zatrąb, jeśli jedziesz na bal z najprawdziwszą królisią Lacey Pemberton! Trąb, dziecino, trąb!" itd, itp. Serio owe zwroty kogoś śmieszą? Naprawdę taki płytki język jest dzisiaj modny wśród nastolatków?
            W książce podobały mi się jedynie postaci drugoplanowe: przyjaciele Quentina: Ben i Radar. Lektura przypomniała mi jak ważni są bliscy kumple. Nie można ich jednak zmieniać, należy zaakceptować z wszystkimi zaletami i wadami, a wówczas, zawsze można na nich liczyć, nawet w najbardziej awaryjnych sytuacjach. Niestety, cała pozostała treść powieści mnie zawiodła. Ciapowaty, zaślepiony Quentin, sfochana panienka Margo i bzdurne sytuacje typu: Becca podczas imprezy w swoim domu obraziła Lacey, a ta zamiast opuścić chałupę, postanowiła resztę wieczoru przesiedzieć w wannie u wstrętnej koleżanki rozpaczając nad swoim beznadziejnym życiem. Niestety, książka robi z mózgu wodę, nie polecam. Moja ocena: 3/10.

Lektura bierze udział w wyzwaniu: CZYTAM ZEKRANIZOWANE POWIEŚCI

poniedziałek, 16 listopada 2015

Tanzania

Siemanko!
Dzisiaj recenzja następnej lektury polskiej podróżniczki




   Tytuł: ,,Tanzania" (mini seria ,,Kobieta na krańcu świata")
   Autor: Martyna Wojciechowska
   Okładka: miękka
   Ilość stron: 126
   Rok wydania: 2012










         Wojciechowska w swojej kolejnej książce zabrała czytelników do Tanzanii. To kraj pełen kontrastów. Afrykańskie państwo (obok Kostaryki) dba o ochronę środowiska najbardziej na świecie! Społeczeństwo pilnuje, aby ciągle powstawały nowe parki narodowe, które zajmują już 25 % całego terytorium. Mieszkańcy wierzą, że natura będzie w przyszłości cenniejsza od złota czy ropy naftowej. Tanzania posiada najpiękniejsze cuda przyrodnicze: jezioro Wiktorii (najdłuższe na kuli ziemskiej), jezioro Tanganikę, najwyższy afrykański szczyt: Kilimandżaro (przynoszący rocznie 6 mln. dolarów zysku), Ngorongoro (wulkan wygasły 250 tys. lat temu), Zanzibar (wyspę korzenną) i fantastyczne rezerwaty przyrody, po których biegają dzikie zwierzęta. Tanzańczycy są 3 co do wielkości eksporterem złota i kawy w Afryce. Turyści z całego świata przyjeżdżają do tego niesamowitego kraju, aby poczuć się prawdziwie wolnym człowiekiem, zobaczyć wymarzone miejsca, odkryć prehistorię ludzkości, bowiem to w Tanzanii znaleziono ślady pierwszego człowieka. Niestety, wschodnioafrykańskie państwo należy do najbiedniejszych na kuli ziemskiej. 50 % społeczeństwa żyje za mniej niż 1.5 dolara dziennie.
         Kobiety w Tanzanii są bardzo często prześladowane przez płeć przeciwną. Dziewczynki zostają obrzezane (pomimo zakazów rządowych) i nawet już jako 12letnie mają rozkaz poślubienia dużo starszych mężczyzn. Wyznacznikiem prestiżu kobiety jest ilość urodzonych przez nią dzieci. Mężowie są poligamistami i mogą mieć kilka partnerek (każda z nich powinna dać małżonkowi dużo potomków). Dziewczyny bardzo ciężko pracują: dźwigają na głowach worki z cementem, w rękach trzymają wiadra wody, na plecach zawinięte w chustach niemowlęta.. a mężczyźni pilnują porządku. Trudno dziewczętom skończyć studia i zrobić kariery, wszak ich życia zaprogramowane są jako matek pilnujących ogniska domowego. Muszą też sprzątać, gotować czy remontować dom.
          Bohaterką książki Wojciechowskiej jest 29letnia Nayioma Rae. Kobieta jest kapitanem samolotu. Zazwyczaj to panowie siadają za sterami pojazdów powietrznych, więc widok dziewczyny w mundurze budzi szacunek. Rae uwielbia latać, jest dumna z tego, że może za darmo cieszyć się genialnymi widokami, za które turyści płacą ogromne pieniądze. Pilotka kocha swoją pracę, zawsze jest punktualna i serdeczna dla klientów. Coraz więcej obcokrajowców przybywa do Afryki, aby zostać kapitanem samolotu. Amerykanie czy Europejczycy na Czarnym Lądzie szybciej zdobywają doświadczenie połączone z bliskim kontaktem z piękną naturą. Oczywiście wypadki powietrzne zdarzają się, jednak to samochody są najczęstszą przyczyną tragedii.
            W lekturze zachwycałam się niesamowitymi zdjęciami i informacjami o Tanzanii. Dowiedziałam się wielu ciekawostek o sławnych pilotach, m.in. o Amelii Earhart, która zaginęła w 1932 r. podczas lotu na Atlantykiem. Przyznam jednak, że ta książka była najsłabszą z całej serii przeze mnie przeczytanych dzieł. Brakowało mi dokładniejszej historii kraju do lat współczesnych (zawsze autorka umieszczała podstawowe fakty w pigułce). Kilka faktów uznałam za niepotrzebne lub zbyt szczegółowo opisane np. o różnicy półkul mózgowych damskich od męskich. Moja ocena 6/10.

P.S. Ostatnio strasznie brakuje mi wolnego czasu, przez ostatni tydzień przyjeżdżałam do domu w zasadzie tylko spać... Mam jednak nadzieję, że w ciągu najbliższych dni nadrobię zaległości na Waszych blogach :) Miłego dnia!

środa, 4 listopada 2015

Wycieczkowo 33 - Jedlina Zdrój

Hej!
Początkiem jesieni miałam przyjemność zwiedzić malowniczą Jedlinę Zdrój. Miasteczko położone jest na Dolnym Śląsku nieopodal Wałbrzycha.


W XVI w. odkryto w osadzie złoża wody mineralnej. 100 lat później uznano ją oficjalnie za leczniczą, rozpoczęto proces wznoszenia pierwszych budynków wokół słynnego źródełka. Teren ten nazwano Placem Zdrojowym.


Pierwotna nazwa Jedliny Zdrój to Charlottenbrunn. Johann Christoph von Seherr – Thoss (baron Rzeszy i feldmarszałek armii austriackiej) założył uzdrowisko, które zatytułował na cześć swojej żony Charlotty Maximiliany von Puckler. Kurort zyskał popularność na całym Śląsku. Miejscowość zaczęła szybko się rozrastać, pracę można było otrzymać w prężnie rozwijających się dziedzinach tkackich i sukienniczych. W 1768 r. Jedlina Zdrój uhonorowana została prawami miejskimi. Po śmierci męża Charlotta zarządzała ogromnym majątkiem. To dzięki niej miasto zawdzięcza mnóstwo inwestycji. 


Po II wojnie światowej zaprzestano eksploatacji wód leczniczych. Dopiero w 2003 r. dokonano ponownego odwiertu dawnych źródeł, a 3 lata później przebudowano pawilon pijalni wody mineralnej. Władze zmodernizowały również historyczny Uzdrowiskowy Szlak Turystyczno – Rekreacyjny.


Wnętrze Pijalni Wód Mineralnych Charlotta:


Miasto jest bardzo zielone. Ku zaskoczeniu spotkałam też konika :)


O Jedlinie Zdrój mówi się, że jest to miasteczko usytuowane w centrum parków. Idąc uzdrowiskowym szlakiem ujrzałam Grotę Maryjną. Została ona wybudowana w 1874 r. ze skał wulkanicznych (pochodzących prawdopodobnie z Włoch, z okolic Wezuwiusza). W XX w. umieszczono w niej figurkę Matki Bożej.


Z zachwytem dreptałam ścieżkami Parku Bukowego.



Turyści mogą poprawić swoją kondycję korzystając z siłowni plenerowej (ustawionej obok różanej alejki).


Warto pooddychać świeżym powietrzem w Mniszym Lesie, którego pochodzenie ma podłoże religijne związane z pobliskim Klasztorzyskiem (szczytem Gór Czarnych).



Polana Słoneczna - specjalne miejsce do zażywania kąpieli słonecznych:


W lesie znajduje się także kilka tablic kamiennych z wersetami z Biblii i starochrześcijańskimi symbolami.




Przy ul. Piastowskiej można zauważyć kościół ewangelicki z XIX w. Budynek jeszcze kilkanaście lat temu był ruiną. Serce się raduje, gdy takie zabytki udaje się odremontować.


Drugi Kościół w Jedlinie Zdroju (pw. Świętej Trójcy) został zbudowany w 1937 r.


Natomiast przy Obelisku Miejskim stoi kolejna ciekawa ławeczka, tym razem z Józefem Piłsudskim.


Nieopodal pomnika usytuowano interesującą fontannę.


Najważniejszą jednak atrakcją miasteczka jest pałac w Jedlince (dzielnicy Jedliny Zdrój). Pierwsze wzmianki o zabytku pochodzą z XIII w., kiedy to właścicielem budynku był książę jaworsko-świdnicki Bolki I Surowy. Władca dążył do rozwoju gospodarczego swoich posiadłości, wybudował cały łańcuch zamków w Sudetach. Warownia w Jedlince weszła w skład majątku Grodno w Zagórzu Śląskim. 


          W następnych latach obiekt często zmieniał właścicieli. W XVIII w. nabył go Hans Christoph baron von Seher - Thoss wraz z małżonką Charlottą. Barokowy dwór uległ przebudowie. Ostatnim jego prywatnym posiadaczem był Gustaw Boehm. 
         Podczas II wojny światowej mieściło się w nim biuro projektowe nazistowskiej Organizacji Todt. Wraz z nadejściem Armii Czerwonej, Niemcy otrzymali rozkazy otrucia pracowników pałacu. Przeżył jeden mężczyzna, który zaobserwował dziwne zachowania kolegów i zorientował się, że huczna uczta była wielkim oszustwem. Świadek postanowił udawać, że pije wino i zainscenizował swoją śmierć - upadając na podłogę. 
           Rosjanie przejęli zabytek i urządzili w nim dom uciech. Niestety, lata 70/80 okazały się być dla pałacu tragedią, bowiem udostępniono go PGR-owi i budynek stał się miejscem, gdzie m.in. składowano siano. Na szczęście ruinę zakupił prywatny biznesmen, który otworzył dla turystów hotel. Postanowił również zainwestować pieniądze w pałac i od 2004 r. w obiekcie trwają prace remontowe. Zabytek można zwiedzić z przewodnikiem. Bilet kosztuje 10 zł. Sukcesywnie odnawiane są kolejne sale.


Zainteresowani zapraszani są do pomieszczenia, w którym mogą obejrzeć dwa krótkie filmy o historii pałacu. Następnie przewodnik opowiada ciekawostki o przeszłości obiektu i pokazuje zdjęcia z dawnych lat.


Interesującym pomieszczeniem jest Komnata Heraldyczna. Można tu podziwiać wyposażenie z XIX w. z oryginalnie zachowaną podłogą i bogato zdobionym sztukaterią sufitem. Nazwa pokoju wskazuje na zachowany zbiór herbów i genealogii.


Kolejny pokój to Sala Gustawa Boehma. Poświęcono ją ostatniemu właścicielowi majątku. Mężczyzna zarządzał pałacem przez kilkadziesiąt lat. Komnatę uroczyście otworzył bratanek Gustawa - Günter Boehm. W pomieszczeniu znajdują się pamiątki należące do tej rodziny.


Następna zwiedzana sala nawiązuje do Organizacji Todt, która w czasie wojny adaptowała pałac. W budynku realizowano wówczas tajemnicze przedsięwzięcia i plany dotyczące projektu Riese - podziemnego miasta Hitlera.


Ogromne wrażenie zrobiła na mnie Sala Balowa. Chciałabym przenieść się w czasie, aby móc zobaczyć na żywo odbywające się tam radosne imprezy ^^


A o to schody, którymi dawniej chodziła służba:


W Gipsotece specjaliści zajmują się ratowaniem części pałacowych.


     Obecny kształt budowli powstał z inicjatywy Carla Kristera (słynnego śląskiego przemysłowca i właściciela fabryki w Wałbrzychu). Biznes porcelanowy okazał się  być przepustką do bogactwa mężczyzny, swoją fortunę pomnażał on także dzięki posiadaniu kopalni: węgla, kaolinu, gipsu alabastrowego oraz tartaków i stolarni. Wielką karierę zawdzięczał Krister wypromowaniu własnej marki porcelany sygnowanej podobnym skrótem, co wyroby królewskiej manufaktury. Wytoczono mu proces sądowy, lecz przedsiębiorcy udało się go wygrać, a dodatkowo głośna afera wypromowała jego firmę. 
       Najczęściej pojawiały się na porcelanach motywy: kwiatów, śląskich zamków i krajobrazy. Produkty KPM były proste, nie miały wiele zdobień, ale malowano je niezwykle starannie. Poświęcano wyrobom wiele czasu, cechowała je efektowność wykonania. Krister przyczynił się do upowszechnienia porcelany, wcześniej kupowała ją jedynie elita, a dzięki nowej marce - stała się dostępna dla szerszego grona społeczeństwa. Mężczyzna angażował się w pomoc charytatywną dla uboższych rodzin w regionie, miał nawet swoją fundację. Niestety nie doczekał się potomka, więc wraz z żoną adoptowali sierotę, której przepisał prawie cały majątek. O pamięci Kristera świadczy w pałacu pokój z kolekcją jego porcelanowych produktów.


W Jedlince wieczorami błąkają się duchy. Historia głosi, że w 1834 r. pałac nabył Benjamin Rothenbach. Oskarżył on służącą o kradzież srebrnej łyżeczki. Dziewczyna poskarżyła się ojcu (weteranowi wojen napoleońskich). Mężczyzna pobiegł rozmówić się ze swoim panem, lecz wzburzony Rothenbach chwycił za broń i zastrzelił gościa. Po tym wydarzeniu, tłumy rozgniewanych ludzi ruszyły na zamek, ale właściciel zabytku nieoczekiwanie znikł. Jego martwe ciało odnaleziono na strychu po kilku dniach poszukiwań. Prawdopodobnie mężczyzna popełnił samobójstwo. Duch Rothenbacha często odwiedza pałac. Inni świadkowie twierdzą, że po komnatach błąka się kobieta - Charlotta Maximiliana von Pueckler.


Przed pałacem stoi interesująca atrakcja: zrekonstruowany słynny czerwony samolot Manfreda von Richthofena (mieszkańca pobliskiej Świdnicy) - niemieckiego lotnika, największego asa myśliwskiego okresu I wojny światowej. Każdy turysta ma możliwość zapoznania się również z informacjami na temat życiorysu sławnego Czerwonego Barona.


Polecam wycieczkę do Jedliny Zdroju. To miasteczko jest niewątpliwie warte odwiedzenia :)

poniedziałek, 28 września 2015

Morderstwo w Orient Expressie

Cześć!
W dzisiejszym poście opiszę moje wrażenia po lekturze słynnego kryminału :)






   Tytuł: ,,Morderstwo w Orient Expressie"
   Autorka: Agatha Christie
   Okładka: twarda
   Ilość stron: 262









Fabuła:
          Detektyw Herkules Poirot jest pasażerem pociągu Orient Express. Pewnej śnieżnej nocy w wagonie dochodzi do morderstwa. Śledztwo wskazuje, że zabójca znajduje się w którymś z pobliskich przedziałów. Sytuacja komplikuje się, gdy wszyscy turyści mają alibi. Kto jest znakomitym kłamcą i potrafi doskonale ukryć emocje? Kim był tak naprawdę zasztyletowany Samuel Ratchett? Zagadkę trudno rozwiązać, ale detektyw zna wiele psychologicznych sztuczek...

         Książkę przeczytałam z wypiekami na twarzy podczas podróży autobusem. ,,Morderstwo w Orient Expressie" jest moim pierwszym spotkaniem z Agathą Christie, koniecznie muszę sięgnąć po kolejne jej dzieła! Autorka napisała kryminał w 1933 r., bardzo spodobały mi się odniesienia do historii. Chciałabym móc przejechać się tak ekskluzywnym pociągiem zmierzającym z Europy do Azji. Miło powrócić do czasów pokoju, gdy bohaterowie z pozytywnym nastawieniem opowiadali o przesiadkach m.in. w Turcji, Syrii, Iraku, Indiach. Przejazd luksusowym Orient Expressem był drogi, więc korzystała z niego głównie sfera wyższa - przede wszystkim Anglicy, do których należała większość świata w postaci kolonii. 
          Treść książki zawierała mroczną tajemnicę, napięcie akcji narastało z każdą kolejną wskazówką mającą doprowadzić detektywa do rozwikłania sekretu. Nagle, każdy ze spokojnych pasażerów stał się podejrzanym mordercą. Finał lektury absolutnie mnie zaskoczył. Intryga została skonstruowana perfekcyjnie, nie byłabym w stanie rozszyfrować zagadki w tak oryginalny sposób. 
         Rozumiem już, dlaczego Christie nazywana jest królową kryminałów i absolutnie popieram tę tezę. Wydanie dzieła przypadło mi do gustu, charakteryzowało się dużą czcionką i intrygującą twardą obwolutą. Żałuję jedynie, że nie przetłumaczono wielu francuskich zwrotów od razu, lecz trzeba było szukać ich znaczenia w przypisach. Moja ocena: 9/10.

Książka bierze udział w wyzwaniu CZYTAM ZEKRANIZOWANE POWIEŚCI

wtorek, 22 września 2015

Wycieczkowo 32 - Jawor

Hej!
Zapraszam na relację z mojej ostatniej sierpniowej podróży (do Jawora).
       Nieoczekiwanie, koleżanka Monika zaoferowała mi gościnę w swoim rodzinnym domu podczas Święta Chleba i Piernika. Szalenie ucieszyło mnie jej zaproszenie, nie mogłam doczekać się nadchodzącego weekendu! Wycieczkę rozpoczęłam wraz z moją przyjaciółką Eweliną od Świdnicy, gdzie w niedawno otwartej Kryształowej Gospodzie Kuflowej zjadłyśmy pyszny obiad i wypiłyśmy czeskie piwa w litrowych kuflach ^^ 
       Wieczorem nieopodal stacji pkp w Jaworze przywitała nas już Monia, która wskazała nam drogę do swojego wytwornego domku. Otrzymałam prestiżowe lokum w dolnej części mieszkania wraz z prywatną łazienką i toaletą. Szalenie ucieszyła mnie ta sytuacja, aż do momentu, gdy po porannym prysznicu okazało się, że nie mogłam otworzyć drzwi :D Na szczęście zaniepokojona moją nieobecnością przy lodówce Ewelina, postanowiła sprawdzić czy nic mi się nie stało i usłyszała moje wołania o pomoc. Zawsze muszę mieć jakiegoś pecha :)) Po obfitym śniadaniu ruszyłyśmy zwiedzać miasteczko!


Miasto zawdzięcza swoją nazwę rozpowszechnionemu w Sudetach drzewu - jaworowi. Najstarsza wzmianka o miejscowości pochodzi z XI w. Historia Jawora jest niezwykle ciekawa. W XIII w. został stolicą Księstwa Jaworskiego utworzonego przez Bolesława II Rogatkę. Ponad 100 lat później po śmierci Agnieszki Habsburg (księżnej świdnicko-jaworskiej), terytorium przez nią rządzone połączono z Koroną Czeską. W XVIII w. Jawor przejęły Prusy, a miasteczko rozwijało się coraz szybciej. Tuż po II wojnie światowej w mieście działalność rozpoczął 15 batalion samochodowy Armii Czerwonej.

Przez miejscowość przepływa rzeka o wdzięcznym imieniu Nysa Szalona ^^


Moje serce skradł ogromny park, gdzie spacerując wyznaczoną alejką, mogłam cieszyć się widokami kochanej natury!


W Parku Miejskim nie sposób przejść obojętnie obok fontanny, której siła tryskania nas nie ominęła :)


Ważnym punktem turystycznym na trasie w Jaworze jest Baszta Strzegomska. Jej początki sięgają czasów średniowiecznych, kiedy pełniła rolę wieży obserwacyjnej, następnie przekształciła się w więzienie i prochownię. Z uwagi na kształt nazywana była ,,grubym i łysym olbrzymem". Baszta ma 24 m. wysokości.


Idąc wzdłuż ul. Legnickiej zauważyłam portal renesansowy przy kamienicy nr 3. Pochodzi on z końca XVI w. Wejścia do domu pilnują zbrojni mężowie w antycznych strojach. W narożniku dojrzeć można płaskorzeźbę lwa.


Nieopodal znajduje się kaplica św. Barbary, obecnie zamknięta. Świątynię zbudowano w stylu klasycystycznym, ale jej rodowód przypada na średniowiecze. W XVI w. przemieniono ją na magazyn, lecz po wojnie 30letniej ponownie oddano budynek kościołowi katolickiemu. W 1776 r. zniszczył ją pożar, 10 lat później świątynię odremontowano z przeznaczeniem na warsztaty i magazyn. W następnym stuleciu budowla pełniła funkcje kaplicy pogrzebowej.


 Rynek ma kształt prostokąta, otaczają go domy mieszczańskie z arkadami.


W samym centrum rynku znajduje się niesamowity ratusz. Pierwsze wzmianki pochodzą o nim z 1373 r., od tej pory wielokrotnie go przebudowywano. Obecny gmach w stylu neorenesansu niderlandzkiego został wzniesiony w XIX w. w miejscu dawnego spalonego budynku. Na wieżyczce figuruje osiem posągów książąt i rycerzy zachowanych z XIV w.


Najciekawsza kamieniczka (w pierzei zachodniej) zwraca na siebie uwagę umieszczonym na fasadzie ulem pszczelim. W przeszłości należała ona do rodziny Lauterbachów, osiadłej tu już w średniowieczu, która zajmowała się wypiekiem pierników znanych na całym Śląsku i za granicą!


         Dzieje pierników w Jaworze są niezwykle interesujące. Kram z pierniczkami w Jaworze funkcjonował już w XVI w. Pierwszym znanym piernikarzem był Lorenz Mehl - miał prawo wypiekać i sprzedawać pierniki o dużych rozmiarach na cotygodniowym targu oraz na święta. Podatek jaki płacił z ławy piernikarskiej (100 talarów śląskich) uważany był za jeden z najdroższych na świecie. Dalsza piernikowa historia dotyczy E.G.Schuberta z XVIII w - z jego warsztatu pochodzą najstarsze formy do pieczenia pierników. Wybierano wówczas najlepsze gatunkowo drewno, które musiało być pozbawione sęków i nadawano foremce właściwy kształt.
         Do 1846 r. warsztat w rynku należał do Siegerta, przejął go młody piernikarz (wspomniany wcześniej) Lauterbach. Hermann sprzedawał pierniki ,,Chłopskie kąski" i ,,Ule" - cieszyły się one niezwykłą popularnością. Specjalna receptura robiona była m.in. z tartych migdałów, do niej dodawano przyprawy. Ręczny proces wytwarzania pierników szybko zastąpiono maszynami. Biznes kwitł, niektóre pieczone pierniczki osiągały wysokość nawet pół metra. Słodkości trafiały do miast śląskich (m.in. Bolkowa, Dzierżoniowa, Bielawy, Głuszycy) oraz za granicę np. do Niemiec, Anglii, Włoch, Liechtensteinu czy Ameryki. O dawnej świetności miasta przypominają uroczystości Święta Chleba i Piernika, na których można nabyć nie tylko pyszne chleby czy pierniki, ale także mydło i powidło.


Niektóre chlebki wyglądały tak rewelacyjnie, że aż żal byłoby je zjeść :)


Kolejnym ciekawym zabytkiem (usytuowanym na ul. Żeromskiego) jest kaplica św. Wojciecha. Powstała jako synagoga żydowska, ale miasto w 1444 r. przejęło ją i adaptowało na kaplicę. W XIX w. działała przy nieistniejącym dziś szpitalu.


W latach 1565-1628 wzniesiono klasztor ojców Bernardynów. Pod koniec XIX w. pełnił on funkcję komendy policji. Dziś w tym miejscu znajduje się Muzeum Regionalne.



Na ul. Szkolnej ujrzeć można najstarszy parafialny kościół pod wezwaniem św. Marcina. Gotycka świątynia powstała na przełomie XIII/XIV w. Przyznam, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie.



Tuż za budynkiem znajdują się średniowieczne mury obronne. Powstały prawdopodobnie jako inwestycja księcia Bolka I. Do miasta prowadziły cztery bramy: bolkowska, legnicka, złotoryjska i strzegomska (wzmocniona basztą). W XVI w. ze względu na rozwój broni palnej Jawor zabezpieczano murami, niestety zachowały się ich nieliczne fragmenty. W XIX w., kiedy miasteczko coraz prędzej się rozwijało - sukcesywnie rozbierano mury obronne i likwidowano stare bramy miejskie.


Jawor nazywany jest także miastem pokoju ze względu na unikalny zabytek jaki posiada. Kościół Pokoju pw. Ducha Świętego jest jedyną obok świątyni w Świdnicy tego typu budowlą w Europie! Trzecia świątynia powstała także w Głogowie -  lecz tam spłonęła. W 2001 r. obiekty wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego Unesco.


Kościół zbudowano w latach 1654-1655 r. Po zakończonej Wojnie Trzydziestoletniej zawarto Pokój Westfalski. Szwedzi (opiekunowie protestantów) skłonili habsburskiego cesarza do przyznania śląskim luteranom prawa wybudowania w zależnych bezpośrednio od monarchy księstwach trzech świątyń. W związku z tym historycznym faktem nazwano je Kościołami Pokoju. Wnętrze jaworskiego zabytku może zmieścić ok. 6000 wiernych.


Budowa świątyni możliwa była pod następującymi warunkami:
1) kościół musiał być lokowany poza murami miasta i oddalony od nich na odległość strzału armatniego,
2) nie mógł mieć dzwonnicy,
3) nie mógł posiadać szkoły parafialnej,
4) nie mógł mieć bryły przypominającej kościół,
5) musiał zostać zbudowany z materiałów nietrwałych (drewna, słomy, piasku, gliny),
6) okres budowy nie mógł przekroczyć 1 roku.


Na terenie obecnego parku wokół kościoła pierwotnie znajdował się cmentarz ewangelicki. Zlikwidowano go w grudniu w 1972 r.


Natomiast przy ul. Rapackiego zauważyć można Cmentarz Wojsk Radzieckich. Ponad 600 żołnierzy i oficerów radzieckich, którzy zginęli w 1945 r. walcząc o wolność miasta, zostało pochowanych w zbiorowych mogiłach.


Najważniejszym zabytkiem Jawora jest Zamek Piastowski. Pierwsza wzmianka o budynku pochodzi z XIII w. Był siedzibą kasztelana, następnie księcia Bolka I i jego następców, starostów królewskich i namiestnika cesarskiego. 


Niestety, zamek jest w stanie opłakanym. Do niedawna mieszkali w nim ludzie, pomieszczenia wynajmowane są dla prywatnych firm, działa tu miejski ośrodek kultury i nauki dla młodzieży. Na szczęście niedawno odnowiono wieżę widokową, gdzie turyści mogą wejść bezpłatnie.


Szkoda, że jaworskie krajobrazy można oglądać jedynie przez małe okienka, ale już samą frajdę stanowiła wspinaczka na szczyt bo krętych schodkach.


Na pierwszym planie południowo - wschodnie skrzydło zamku (miejsce zebrań stanów księstwa świdnicko - jaworskiego).


Na przestrzeni wieków urządzono w zamku przymusowy dom pracy, zakład dla umysłowo chorych, a w końcu więzienie.



W czasie II wojny światowej więziono tu uczestniczki ruchu oporu z Norwegii i Francji. Po 1945 r. do zamku trafiali członkowie opozycji, którzy najczęściej byli niewinni. Za niewielką opłatą (2 zł bilet normalny, 1 zł bilet ulgowy) można zwiedzić 2 cele. 


W pierwszej z nich umieszczono wspomnienia więźnia: Stanisława Wesołowskiego.


W drugiej izbie można obejrzeć filmy multimedialne i przyjrzeć się sali, gdzie cierpiały i umierały za wolność, sprawiedliwość i pokój kobiety francuskie.


Doskonałym pomysłem było przeznaczenie jednego pomieszczenia na wystawy związane z Jaworem. My trafiłyśmy akurat na kosmiczną :) XVII wieczna przebudowa zamku - wg pomysłu starosty von Nostitza, miała upodobnić go do rezydencji cesarskiej w Wiedniu. Mężczyzna zaraz po remoncie zmarł, ale zdążył przenieść do obiektu swoją niesamowitą bibliotekę. Wśród jego zbiorów znalazł się rękopis ,,De revolutionibus orbium celestium" Mikołaja Kopernika. Pamiątkę wywieziono jednak do Pragi.


Tuż po dokładnym poznaniu miasteczka udałyśmy się do domku Moniki, aby ogarnąć się do koncertu Mroza, który występował w Jaworze z okazji Święta Chleba i Piernika. To był szalenie miły dzień, serdecznie dziękuję dziewczynom za towarzystwo i wspaniałą gościnę ^^